Pytasz wciąż,
co tam u mnie czy coś
Czy zmieniło
się tu - chyba nie.
Znowu dziś
chciałem odmienić świat
Ale z tego i
tak nie wyszło nic.
Smutna
twarz... Czy to już jestem ja?
Czy to ten,
kogo ty tylko znasz?
Ja i tak
przecież nie zmienię się
Choćbym nie
wiem naprawdę jak chciał.
-"Wieża
Melancholii" Myslovitz
Widzisz ją. Jej opalona, poorana
zmarszczkami twarz. Włosy, wśród których błyskają siwe kosmyki. Czarne węgle
oczu.
Słońce cię oślepia. Mrużysz oczy.
Stój!
Jej twarz, rozpaczliwa, smutna… lekko
rozchylone usta w bezgłośnym, milczącym krzyku.
Zatrzymaj się! Do tyłu!
Widzisz jej twarz, jej błagalną,
zrezygnowaną wręcz twarz.
Czujesz piach w ustach. Ależ tu gorąco…
Proszę, nie idź dalej…
Słyszysz huk.
Otworzyłam szeroko oczy i w jednej chwili
podniosłam się do siadu. Z trudem stłumiłam krzyk. Konoha, pomyślałam z ulgą,
próbując uspokoić siebie i swój wariujący oddech. Konoha, Konoha, Konoha.
Kobieta była tylko w śnie. Spokój.
-Kurwa… - szepnęłam do siebie, wciąż nieco
pod wrażeniem koszmaru. Mimo że wybudzał mnie już ze snu chyba setny raz.
Automatycznie przeczesałam ręką swoje
długie włosy, czując pod palcami lekką wilgoć. Myłam je wieczorem, ale byłam
pewna, że to nie pozostałości wody osadziły się teraz na moich kosmykach.
Uroczo. Dotknęłam dłonią twarzy i opadłam z powrotem na łóżko, przymykając oczy
w zdychając ciężko. Nie okazało się to zbyt dobrym pomysłem, bo obraz kobiety,
o którym uparcie chciałam teraz zapomnieć, na nowo się pojawił. Natręt. Moja ręka
machinalnie powędrowała do medalionu i zacisnęła się na nim mocno. Ten gest
często mnie uspokajał i wyciszał. Wiedziałam, że nie powinnam spać z
łańcuszkiem na szyi, wiecie, uduszenie i inne sprawy. Jednak jakoś tak zawsze
lekceważyłam tę przestrogę. Za bardzo byłam do niego przywiązana, aby móc od
tak odłożyć go na szafkę nocną jak zwykłą ozdóbkę. Nie była zwykłą ozdóbką.
Wypuściłam powoli powietrze. Wdech, wydech.
Tym razem trik z medalikiem nie zadziałał. Oddech nadal nie chciał zwolnić,
dokonując szaleńczych tańców w moich płucach. Spojrzałam z obawą na Guinevere,
czy aby przypadkiem jej nie obudziłam. Nie, kotka spała dalej, zwinięta w
kłębek obok mnie. Jednakże nie nieruchomo, jak większość zwierząt, ciągle
zmieniała pozycję, to zakrywając pyszczek łapkami, to przewracając się na inny
bok, to znowu zwijając się w kulkę. Wiedziałam, że to efekt mojego własnego
zachowania. Niespokojna ja, niespokojna i ona. Ale nic nie mogłam poradzić na
to, że przed oczami znów pojawiła się twarz kobiety. Pełna bólu i rozpaczy,
przypatrująca się mi wyczekująco…
Nie. Nie myśl teraz o tym. Jutro bal. Tym
się powinnaś zajmować.
Mogłam tak sobie powtarzać, ale to w żaden
sposób nie chciało przepędzić tej przeklętej wizji ze swojego umysłu. I wiedziałam,
że nie przepędzi jej prawdopodobnie nigdy. Że nie zapomnę od tak o tej
kobiecie. Jak zwykle przy jej wspomnieniu poczułam to dziwne, niechciane
drgnienie serca, jakby jego szybsze uderzenie. Niezbyt przyjemne.
Wstałam bezszelestnie z łóżka i na palcach
przeszłam do łazienki. To był cud, że nie potknęłam się o któryś z gratów
leżących luzem na podłodze. Ale taki bałagan, wbrew pozorom, miał swoje
zastosowanie. Nauczyłam się, że nic nie jest lepszym systemem alarmowym niż
hałas upadających i przesuwających się rupieci.
Ręką wymacałam włącznik i przycisnęłam.
Ciasne pomieszczenie zalało białe, ostre światło jarzeniówki. Syknęłam i
natychmiast zamknęłam oczy, gdy jego strumień boleśnie sprowadził moje tęczówki
do rozmiaru szpilki. Pozostawiając tylko jedno, nieufnie otwarte oko, podeszłam
do lustra wiszącego nad drewnianym blatem. Odkręciłam kran i sprawnymi,
szybkimi ruchami ochlapałam się kilka razy. To mnie nieco ocuciło, pozwoliło
jaśniej myśleć. Westchnęłam. Dwa dni, pomyślałam. Dwa dni i wracasz do swojego
starego życia. Postaraj się wykazać trochę entuzjazmu.
Spojrzałam w odbicie. Zza szyby przyglądała
mi się młoda dziewczyna o bladej cerze, teraz pokrytej drobnymi kropelkami. No,
pełna entuzjazmu to ona na pewno nie była. Niebieskie oczy były szeroko
rozwarte. Wciąż tkwiła w nich niepewność. Próbowały być odważne, nieco cyniczne
i pogardliwe, jak zawsze, ale póki co niezbyt im to wychodziło. Czarne, długie
włosy, zazwyczaj poukładane w opadające na plecy fale, teraz skołtuniły się i
potargały. Ogarnęła mnie ochota zbicia zwierciadła na drobne kawałeczki. Zawsze
mnie ogarniała, gdy widziałam tą szyderczą, bladą, niby znajomą a jednak obcą
twarz w lustrze.
Nie rób tego. Obudzisz Mishę.
Z trudem, ale jednak się powstrzymałam, aby
nie uderzyć w nie pięścią. Zamiast tego zacisnęłam na chwilę powieki i wzięłam
oddech.
Oczywiście wiedziałam, że w łóżku nie było
żadnego Mishy, którego mogłabym obudzić. Który mógłby podejść do mnie i skarcić
za walające się po podłodze szkło, mrucząc coś pod nosem o nadpobudliwości i
nieodpowiedzialności. Który mógłby poczochrać mnie po włosach. Ale myślenie,
właściwie mamienie się takimi stwierdzeniami motywowało mnie czasem do dalszych
działań. Biegnij dalej, za zakrętem czeka na ciebie Misha. Walnij go z
precyzją, Misha obserwuje. Uśmiechnij się do nich, to rozbawi Mishę. Tak, od
roku mniej więcej tak wyglądał mój system motywacji. Jak na razie działał bez
zarzutu. Chociaż chętnie pozbyłabym się tego ukłucia w sercu, gdy Misha jednak
nie czekał za zakrętem, nie obserwował i się nie uśmiechał.
Nie myśl o tym teraz.
Westchnęłam przeciągle. Powinnam się wyspać
na jutro, ale jakoś tak całkiem mi się odechciało z powrotem wracać do łóżka.
Mogło być koło drugiej. Znów przeczesałam palcami włosy, aby chociaż trochę
doprowadzić je do ładu. Bezskutecznie. Przelotnie zastanowiłam się, jak sobie
jutro z nimi poradzę. Tych kołtunów chyba niczym nie da się rozplątać.
-Nienawidzę cię – warknęłam nieprzychylnie
w stronę odbicia. Obserwowałam, jak czarnowłosa dziewczyna porusza bezgłośnie
ustami, wpatrując się we mnie intensywnie ze złością. Pochyliłam się, a razem
ze mną mój sobowtór w lustrze. W niebieskich tęczówkach zatańczyły złote
plamki, zazwyczaj ciężkie do dostrzeżenia. Poruszyłyśmy wargami w tym samym
momencie: - Wkurzasz mnie, wiesz? Jak cholera.
Jak bumerang wróciło do mnie wspomnienie
dzisiejszych, a właściwie wczorajszych słów Sasuke: „Mówił ci ktoś kiedyś, że
masz kamień zamiast serca?”. Przełknęłam głośno ślinę, a moje oczy zapaliły się
gniewnym blaskiem.
Nienawidziłam go wtedy. Och, Boże, jak go
nienawidziłam! Rozzłościł mnie tak, jak chyba jeszcze nikomu się nie udało. Ale
nie tym, że odezwał się do mnie w taki sposób czy coś. Raczej tym, że… no
wiecie. Że miał rację. Spotkałam w życiu wielu ludzi, którzy starali się mnie
zranić albo jakoś mi dowalić, jednakże nikomu nie udało się tego dokonać w tak
krótkim czasie. Teraz nie byłam już na niego tak bardzo zła. Właściwie to w
ogóle nie byłam. Po gniewie pozostała mi jedynie gorycz i lekki żal. No bo nie
sądzę, żeby chciał mi dokopać tak na poważnie. Przekomarzanie się było w nas po
prostu wpisane, stanowiło można wręcz powiedzieć tradycję, rytuał. Nie mógł
wiedzieć, że akurat te słowa dotkną mnie do żywego. Słowa z pozoru niezbyt
kąśliwe, zwykłe dogryzki, bez żadnego kontekstu, jednak boleśnie prawdziwe.
Spuściłam oczy, nie mając ochoty patrzeć na twarz w lustrze. Miał rację. Ta
świadomość nie była miła, ale nie zmieniało to faktu, że właśnie taka była
prawda.
Nie mając już żadnej wymówki, aby pozostać w
łazience, zgasiłam światło i z powrotem udałam się w stronę łóżka. Kątem oka,
dostrzegłam walające się wszędzie przyrządy malarskie, parę ubrań i pełno
książek. Oczywiście, w przeważającej większości ziemskich, były najciekawsze.
Zasłony falowały spokojnie w rytm ciepłego, nocnego wiatru wpuszczanego przez
uchylone okno.
I wtedy zamarłam w pół kroku.
Zamykałam okno na noc na pewno.
-Vialem.
Te słowa nie należały do mnie. Zanim
zdążyłam cokolwiek zrobić, dostrzegłam, jak w moją stronę nadlatuje ogromny, bolesny
strumień światła. Nie udało mi się na czas wykonać ochrony, snop ugodził mnie
prosto w oczy i oślepił. Nie widziałam już nic, tylko czarną pustkę przed sobą.
Niech to szlag! Dać tak się omotać! Boże, zabij mnie! Widzisz, a nie grzmisz…
Ale przynajmniej dowiedziałam się czegoś:
to był Szept. Miałam do czynienia z Szeptaczem. Z Szeptaczem, który właśnie
wydał na siebie wyrok śmierci, dodał moja dramatyczna, skłonna do kpiny strona.
-Guinevere! – krzyknęłam na kotkę, aby ją
obudzić. Skoro to był Szeptacz, miał też respiro, a więc moja dusza chyba
powinna się zacząć bronić.
Poczułam w myślach, jak zwierzę natychmiast
budzi się gotowe do ataku, zmienia w małego lwa i atakuje, sycząc i prychając.
Ona miała teraz też swoją walkę, musiałam poradzić sobie sama.
Wyczuliłam uszy na jakikolwiek dźwięk.
Uśmiechnęłam się pogardliwie do siebie. Znałam to mieszkanie na pamięć, a także
położenie przeciwnika, dopóki się poruszał. Artystyczny bałagan, jaki panował w
moim tymczasowym mieszkaniu nie był przypadkowy. Położenie każdego
przedmiotu było przeze mnie zaplanowane, co do milimetra. Przeciwnik,
przesuwając się, musiał ich dotykać i wydawać przy tym niezły hałas, więc, mimo
oślepienia doskonale zdawałam sobie sprawę, gdzie jest. Przekalkulowałam, gdzie
sama się teraz znajduję. Pięć kroków od łazienki, trzy do łóżka. Oreli nigdy
nie mogła zrozumieć, dlaczego za każdym razem odliczałam kroki do
strategicznych miejsc w nowej kwaterze. No właśnie na wypadek takich sytuacji.
-Nie przedstawisz się? – zapytałam kpiąco,
a mój głos przebił się ostro przez panującą ciszę. Odpowiedziało mi milczenie.
Spodziewałam się tego. W końcu nie bez powodu przeciwnik mnie oślepił.
Prychnęłam. – To nie. Methimee cath vidan –
wyszeptałam, jednocześnie unosząc delikatnie dłonie, jakbym nakazywała się
komuś podnieść.
Nic się nie stało.
Zamiast trzaskającego ognia i wrzasków
przypalanego włamywacza odpowiedziało mi jedynie milczenie. Co jest, do
cholery?
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać,
bo usłyszałam świst jakiejś ostrej broni. Błyskawicznie przeturlałam się w
stronę łazienki. W ścianę, pod którą przed chwilą stałam, wbiło się kilka
przedmiotów, którymi rzucał napastnik. Noży, strzał? Kunai i shurikenów raczej
nie, to nie była tradycyjna broń Szeptacza. Pobiegłam w stronę łazienki, zatrzaskując
za sobą drzwi. Sekundę później usłyszałam, jak w drewno wbija się z pięć
ostrych narzędzi. Noże. Jak chuj, noże.
Wiedziałam, że w łazience nie będę długo
bezpieczna, ale potrzebowałam chwili wytchnienia, aby pomyśleć. Kilka sekund.
To będzie wystarczające.
Może coś przekręciłam… nie, niemożliwe.
Miałam to opanowane do perfekcji. Poza tym sam proces Szeptania, czyli prościej
mówiąc rzucania zaklęć, nie był skomplikowany. Posunęłabym się nawet do
określenia „prostacki”. Wystarczyło wypowiedzieć odpowiednie słowa w języku
ardeńskim, przekręcić odpowiednio rękę i tadam, Szept gotowy. Większą trudność
stanowiło zasięgnięcie w tym samym czasie mocy Szeptacza, a tym samym nadanie
słowom magicznej siły. Wymagało dużego skupienia i koncentracji. Ale to potrafiłam
już zrobić w wieku siedmiu lat, co, nie chwaląc się, i tak było sporym
osiągnięciem.
A teraz? Jeden. Wielki. Chuj. Sięgnęłam
myślami do źródła swojej mocy, ale nie mogłam do niej dotrzeć. Jakby jej tam
nie było. Nie, to złe sformułowanie. Jakby coś mnie od niej oddzielało. Jakaś
ściana, bariera.
No cóż. Musiałam sobie poradzić bez niej.
Przejechałam opuszkami palców po powierzchni drzwi, napotykając po drodze
końcówki powbijanych w nie ostrzy. Ostrożnie, aby się nie uszkodzić,
przyłożyłam ucho do drewna i nasłuchiwałam, ignorując co chwila powtarzające
się warknięcia i syki walczących ze sobą respiro. I wiecie co? Ten idiota bądź
idiotka stał tuż przy drzwiach, kilka milimetrów ode mnie, prawdopodobnie
również nasłuchując i ciężko dysząc. Boże, jakie to żałosne i upokarzające…
Oślepił mnie jakiś amator! No i czym ty się zmęczyłeś? Rzucaniem noży? Ale
kurwa wysiłek! Na nieszczęście tego kogoś drzwi otwierały się w tamtą stronę.
Wzięłam głęboki oddech i nagle naparłam na drzwi,
otwierając je gwałtownie. Noże wbiły się w moje nagie ramię – a to sukinsyn,
mocno je rzucił! – raniąc je do krwi, ale zignorowałam to. Usłyszałam zduszony,
kobiecy pisk. Aaa, więc idiotka! Nie pomyśleliśmy, że oberwanie od drzwi i
pięciu uchwytów noży też może być bolesne, co? Szybko trzasnęłam drzwiami,
torując sobie drogę do napastniczki i wyprowadziłam wysokie kopnięcie. Czułam,
jak moja stopa styka się z jej szczęką. Chwyciłam na ślepo uchwyt jednego z
noży w drzwiach i rzuciłam przed siebie. Jęknięcie, czyli jej nie zabiłam.
Cholera. Kopnęłam ją drugi raz, tym razem lewą nogą. Cofnęłam ręce, po czym
otwartymi dłońmi uderzyłam ją po obu stronach głowy, co – zgodnie z zamiarem –
nieco ją rozkojarzyło. Nie miałam pojęcia z kim walczę, nie wiedziałam, jak
wyszkolona jest. Po dotychczasowej walce wnioskowałam, że niezbyt porządnie. I
to był mój błąd.
Przez to, że miałam ją za kiepskiego
gracza, opuściłam nieco gardę, co ona natychmiast wykorzystała. Chwyciła mnie
za nadgarstek, wykręciła rękę do tyłu i wręcz rzuciła mną o ścianę, a bardziej
konkretnie – moją głową.
To było mocne uderzenie. Nie wiedziałam, że
skubana ma tak dużo siły. Zahuczało i zadzwoniło porządnie. Czułam, że jutro
będę mieć niezłą migrenę. Tamta szybko to wykorzystała i unieruchomiła mnie,
wykręcając mi rękę za plecami. Cofnęła się razem ze mną, szykując do kolejnego
uderzenia, ale tym razem byłam przygotowana. Gdy tylko ta zaczęła przeć
naprzód, ugięłam jedną nogę w kolanie, napotykając tym samym gołą stopą ścianę.
Zaczęłam wspinać się po murze jak po podłodze. Będąc w najwyższym punkcie,
odbiłam się nogami i zwinnie przeskoczyłam nad kobietą, lądując za jej plecami.
Szeptaczkę tak zaskoczył ten ruch, że poluźniła wcześniej uścisk. Wykorzystałam
jej rozkojarzenie i chwyciłam ją za dłoń. Wykręciłam ją błyskawicznym ruchem
pod nienaturalnym kątem i, wnioskując z odgłosów, złamałam następująco palec
wskazujący i serdeczny, nadgarstek oraz kość promieniową. A łokciem, tak dla
samej frajdy połamałam jej szczękę. Głośne trzaski i wrzask bólu kobiety to
potwierdziły. Nie zamierzałam dłużej się z nią bawić. Bez zbędnych ceregieli
obróciłam się, robiąc pół-piruet, podskoczyłam i z całej siły kopnęłam
przeciwniczkę pod żebra.
Usłyszałam tylko świst wypuszczanego nagle
powietrza i… dźwięk szkła tłuczonego na drobne kawałeczki.
O nie. Nie, nie, nie, nie. Nie! Chciałam ją
pobić na śmierć, a nie umożliwić ucieczkę!
Chwilę potem do moich uszu dobiegło głuche
uderzenie o ziemię, a zaraz po nim odgłos czterech łap lądujących na podłożu.
Zaklęłam pod nosem. Zapomniałam, że w miejscu, w które wykopałam kobietę,
znajdowało się duże okno. Usłyszałam, jak napastniczka podnosi się i szybko
oddala się od domu. No, to by było na tyle z rozmowy.
-Tępa zdzira! – krzyknęłam jeszcze za nią z
bezsilnej złości. Nie byłam pewna, czy kobieta mnie dosłyszała. Cichnący odgłos
stóp uderzających o ziemię raz po raz sugerował, że jest już daleko, ale
wrzasnęłam dosyć głośno, więc może do niej dotarło. Zresztą nieważne,
przetłumaczę jej to chętnie jeszcze raz później. Tylko trochę bardziej
dosadnie. – Nie biegniesz za tą suką? – rzuciłam, a właściwie warknęłam do
Guinevere, wyczuwając, że ta nie zerwała się do biegu i nie ruszyła w pogoń za
swoim wrogiem.
-I tak jej nie dogonię – usłyszałam głos
swojej respiro po lewej stronie. Po chwili dodała: - Czemu zaraz suka?
-No nie wiem, może dlatego, że mnie
zaatakowała i chwilowo oślepiła? Zaczyna wkurzać mnie to twoje miłe podejście
do ludzi, Guinevere.
-Cóż… to jest jakiś argument – w głosie
duszy dosłyszałam nutkę śmiechu. – A tak notabene: fajnie się tak stoi będąc
ślepą?
-Fajnie się tak stoi będąc ślepą? –
przedrzeźniłam ją. Nie, nie fajnie. Wciąż byłam oślepiona, a więc i nieco
rozdrażniona. Dodatkowo dosyć głębokie obrażenia na lewym ramieniu powoli
zaczynały dawać o sobie znać. – Nie ja sobie dałam prawie wydłubać oko.
Swoją drogą, jak to u mnie wygląda? Bardzo tragicznie?
Dopiero teraz, po skończonej walce,
zdążyłam zanotować, że respiro tamtej kur… wrednej pani dała porządnie po oku
mojej Guinevere. Gdy uniosłam rękę do lewej strony twarzy, wyczułam tam długie
trzy krechy ciągnące się od brwi do połowy policzka. Syknęłam pod nosem, ale
nie z bólu. Jutro bal, a ja przyjdę na niego z jakąś krwawą kreską na oku. Już
nie mogłam się wprost doczekać wymownego spojrzenia Oreli.
-Sama zobacz – prychnęła kotka. – Stoisz w
miejscu zamiast wziąć się do roboty.
-Tak, cóż – podrapałam się z lekkim
zażenowaniem po karku. – To jest trochę… niemożliwe. Nie mogę dostać się do
mojej nocy.
-Co?! Jak to nie możesz? – zapytała z
niedowierzaniem kotka. Niemal czułam na sobie jej zdumione spojrzenie.
-Nie wiem – mruknęłam niechętnie. – Pewnie
ta suka mi to jakoś uniemożliwiła. Wykończę ją, gołymi rękami zamorduję,
rozszarpię gardło…
-Mardi, zastanów się – odezwała się
Guinevere. – Słyszałaś jej Szept, to było zwykłe oślepienie. Nic nie dodała do
tego. To musi być coś innego.
Guinevere miała rację. Nie mogła rzucić na
mnie Szeptu, którego bym nie usłyszała. To był nasz mały minusik – wszystkie
zaklęcia musieliśmy wypowiadać na głos. Wprawdzie szeptem, racja, ale i tak
niemal zawsze przeciwnik (o ile znał ardeński) doskonale wiedział, jaki atak
szykujemy.
-Co więc? Sama sobie tego nie zrobiłam.
-Nie wiem – westchnęła bezradnie respiro. –
Może po prostu jesteś zmęczona? Zapytamy jutro Oreli. Tymczasem, musisz czekać,
aż ci ta ślepota przejdzie. Dobrze, że sama znika po paru godzinach. Nic więcej
nie zrobimy.
-Nienawidzę takich sytuacji – mruknęłam i
również westchnęłam. Wiedziałam, że gdybanie i zgadywanie, co też mogło się
wydarzyć nie ma głębszego sensu. Więc, jak zwykle przeszłam do konkretów. –
Wiesz, kim ona była?
-Kim?
-No nie wiem, ciebie pytam – zirytowałam
się. Ostrożnie i powoli zaczęłam się cofać, aż trafiłam nogami o krawędź łóżka.
Ułożyłam się na nim wygodnie. Zamierzałam popatrzeć sobie tępo na biały sufit,
ale przeszkodziło mi… chwila, co? Ach tak, brak wzroku!
-Ach. Nie, nie wiem, miała zasłoniętą
twarz. Nic nie mówiła, tylko szeptała, więc po głosie też nie ustalę. Ale jej
respiro miało postać jakiegoś dużego kota… może jaguar? Chociaż nie, był trochę
mniejszy. Raczej jak ryś. Myślisz, że to sprawka Kahori?
-Och nie – odrzekłam jej siląc się na
spokojny ton. Myślami byłam teraz trochę dalej, mniej więcej w okolicach Sali
Tortur. Wyobrażałam sobie, jak zaciągam tam za włosy atakującą. Nie wiedziałam,
jaki mogą mieć kolor, ale stawiałam na rudy. Rudzielce to mściwe stworzenia. –
Nie zaangażowałaby w to Szeptacza, tak przynajmniej myślę. Poza tym
zauważyłybyśmy, gdyby w ciągu dnia ktoś za nami łaził czy nas śledził. Jej
ludzie nie są zbyt rozgarnięci. Ilu Szeptaczy ma respiro w postaci dużego kota?
-Cholernie dużo – odparła mi niezbyt wesoło
Guinevere. – Ale z Szeptaczy, którzy będą na przyjęciu maksymalnie dziesięć. A
skoro ona była w Konoha, będzie też na balu.
-No i połamałam jej rękę – stwierdziłam z
zadowoleniem. Chociaż na chwilę coś poprawiło mi humor. – Będziemy wiedzieć,
która to taka cwana. I ją zabiję.
-Nie? – poprawiła mnie kotka. – Dowiesz
się, czego od ciebie chciała.
-Dobra. A potem ją zabiję. Nie widzę cię, ale
czuję twoje potępiające spojrzenie. Zejdź mi nim z ramienia, już. I weź zrób
coś z tymi nożami, nie wiem, zamień się w małpę i je weź czy coś. I przynieś mi
nie wiem, szmatkę, bandaż, obojętnie, powbijały mi się dosyć mocno… kurwa,
nienawidzę jej. I w ogóle takich sytuacji…
***
Na litość boską, druga nad ranem. Kto
normalny o drugiej nad ranem musi wracać do domu? Ano ktoś, kto ma chorego
umysłowo kolegę.
Dowlokłem się do swoich drzwi wejściowych,
sam do końca nie wiedząc na kogo pomstuję. Może na Tsunade, może na pozostałych
towarzyszy misji, a może na samego siebie. Zastanowiłem się. Nie, zdecydowanie
na pozostałych towarzyszy misji. A właściwie na jednego – Gai’a.
Dajcie spokój, nie będziemy się nigdzie
zatrzymywać na postój! Spokojnie zdążymy przed zmierzchem!
Przyrzekłem sobie uroczyście, że już nigdy
więcej nie posłucham swojego zbyt optymistycznego kolegi. Jasne, zdążyliśmy
przed zmierzchem. NASTĘPNEGO DNIA. Żeby sobie połamał te swoje młodzieńcze,
wesołe nogi, warczałem w myślach.
Gdy wszedłem do mieszkania, rzuciłem
jedynie bezładnie plecak na stół i udałem się do łazienki, aby nieco się
odświeżyć. Gdy już to zrobiłem, wyszedłem na balkon, wdychając chłodne, nocne
powietrze. Westchnąłem. Jeszcze kilka godzin temu tak bardzo chciałem wrócić do
domu, rzucić wszystko i położyć się bezwładnie do łóżka. A jak przyszło co do
czego, zupełnie odechciało mi się spać.
Jeszcze jutro na ten cholerny bal… Dobrze,
że Kurenai zgodziła się ze mną na niego pójść - i że Asuma nie miał nic
przeciwko temu - bo nie wiedziałem, jak bym wytrzymał tyle czasu
spędzonego ze swoją córką w jednym pomieszczeniu. Fakt, wśród mnóstwa innych
ninja i Szeptaczy, ale mimo wszystko, i tak byłoby niełatwo.
Bo wiecie, przy nikim nie musiałem tak
walczyć o samokontrolę i opanowanie jak przy niej. Nawet młodszy Uchiha mnie
tak nie wyprowadzał z równowagi. A ona po prostu stanowiła kwintesencję
arogancji, rozpieszczenia, buty, drwiny i szczeniactwa, czym doprowadzała mnie
do białej gorączki. Jak? Nie mam pojęcia. Ale wiedziałem, że robiła to
specjalnie, specjalnie tak się zachowywała. Najlepszym rozwiązaniem byłoby
ignorowanie jej i w ogóle olanie tego, ale drażniło mnie to tak, że nie
wiedziałem nawet, czy udaje mi się to ukryć. Jakąś pociechą był fakt, że i ja
działałem na nią podobnie. Czasem miałem wrażenie, że toczymy między sobą jakąś
dziwną walkę o to, kto pierwszy da upust swoim emocjom. Sam nie byłem pewien,
kto teraz prowadzi.
Mimowolnie wróciłem myślami do swojej
ostatniej rozmowy z Kurenai. Oczywiście o Mardi. Ech, Mardi, Mardi, Mardi,
Mardi. Mardi tu, Mardi tam… Mardi bardzo blisko mnie.
-Idź do niej.
-Co?
-Słyszałeś. Idź do niej, mieszka trzy domy
od ciebie, mówiła mi.
-Kurenai, o czym ty mi tu teraz trujesz?
Nie rozumiem, po co miałbym do niej iść.
-Pogadać, Kakashi! Po prostu pogadać,
najzwyczajniej w świecie, jak ojciec z córką. Jak kiedyś. Nie wiesz, kiedy znów
będzie w Liściu. Masz niepowtarzalną okazję, aby móc sobie z nią wyjaśnić parę
rzeczy. Nie zmarnuj jej. Idź!
-Chory pomysł, Kurenai. Wiesz, że bardzo
cię cenię, zarówno jako przyjaciółkę jak i kunoichi, dlatego tym trudniej mi
uwierzyć, że wpadłaś na coś takiego.
-Kakashi, ni denerwuj mnie. Przecież widzę,
że za nią tęsknisz. I znów masz ten zamyślony wzrok, ciągle gdzieś uciekasz
myślami. Widzę, że do niej.
-Każdy widzi, co chce.
-Ciągle masz jej zdjęcie z dzieciństwa w
plecaku. To było twoje ulubione. Nadal chyba jest, co?
-Grzebałaś mi w rzeczach?!
-Nie, że grzebałam, po prostu wypadło, więc
je podniosłam i schowałam! Ech, Kami… nie możesz chociaż raz schować swojej
durnej dumy do kieszeni i iść z nią porozmawiać? Przecież wiem, że nie chcesz,
żeby tak było jak jest teraz.
-Nie, nie mogę. Niby co miałbym powiedzieć?
Czegokolwiek bym nie zrobił, wyśmiałaby mnie. Nie, dziękuję, nie mam
ochoty dawać jej pretekstu do szczeniackiego zachowania. I tak jest już
doszczętnie rozpuszczona przez tą swoją całą Oreli.
-Kakashi, posłuchaj…
-Nie, Kurenai, to ty posłuchaj. To nie jest
twój problem. Dzięki za troskę. Wiem, że lubisz Mardi i chcesz dla niej jak
najlepiej. Ale przekraczasz granice, które kiedyś ustaliliśmy. Ja je szanuję,
też je uszanuj.
-Kakashi…
-Idź, matkuj komuś innemu.
Wiedziałem, że ostatnie zdanie, jakie
wypowiedziałem do czarnowłosej było oschłe i zdecydowanie sobie na to nie
zasłużyła, ale naprawdę mnie wtedy podirytowała. Ruszyła jedną z tych strun
moich nerwów, których dotykać się nie powinno. Mieliśmy umowę – jeżeli któreś z
nas chce się wygadać lub ma jakiś problem, sam mówi to drugiemu. Nie wtrącamy
się do swoich wzajemnych spraw, nie próbujemy na siłę sobie pomóc. Byliśmy
dorośli, wiedzieliśmy, kiedy potrzebowaliśmy pomocy, a kiedy byliśmy w stanie
poradzić sobie sami. Jednak na punkcie mojej córki Kurenai była trochę…
wrażliwsza. Nie wiedzieć czemu, uwielbiała młodą, zresztą z wzajemnością, i nie
mogła znieść tej sytuacji, jaka powstała pomiędzy mną a nią. Ojcem a córką.
Robiła wszystko - oczywiście na miarę swoich możliwości - aby jakoś załagodzić
konflikt między nami, aby jakoś nas z powrotem zespolić. Na przykład naruszając
naszą umowę.
Bo wiecie, kiedyś my… ja i Mardi… no,
trudno opisać nasze relacje inaczej jak idealne. Była tak bardzo podobna do
mnie. To samo poczucie humoru, to samo spóźnialstwo, ten sam gust.
Dogadywaliśmy się niezwykle dobrze, podobno lepiej niż większość ojców i córek.
Nie ukrywam, starałem się być naprawdę dobrym rodzicem. Pamiętam jak kiedyś
towarzyszyłem jej i Nadine, jej matce, podczas zakupów na jakimś wielkim targu.
Musielibyście to zobaczyć, ardeńskie targi są koszmarem. Tłum, kurz, wrzaski,
pot, przepychanki, jednym słowem śmierdzące morze ludzi. Nietrudno jest w nim
zgubić małą, czteroletnią dziewczynkę. Może powinienem to przewidzieć, z uwagi
na jej przyciąganie pecha i kłopotów. Tak czy siak, zgubiła się tam i szukaliśmy
jej chyba przez cztery godziny, zanim wreszcie się znalazła, przestraszona, z
trzęsącą się bródką, ale dzielnie powstrzymującą płacz, stojąca gdzieś w jakimś
kącie obok straganu z warzywami. I wiecie co? To nie w ramiona matki się
rzuciła, gdy nas zobaczyła i to nie jej wyszeptała do ucha: tatusiu, tatusiu,
ja już więcej się nie oddalę, przyrzekam...
Ale wtedy była jeszcze młoda. Jak mogłem
brać jej słowa tak bardzo na poważnie?
Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem pomiętą fotografię
z kieszeni w zielonej kamizelce. Zmarszczyłem lekko brwi, wpatrując się uparcie
w znalezisko. Ze zdjęcia przypatrywała mi się rozweselona, przeszczęśliwa
dziewczynka, wyprostowana na baczność i salutująca z uśmiechem fotografowi.
Jedno oko miała zadziornie przymknięte, a krótkie, smoliście czarne włosy
odziedziczone po matce, sterczały na wszystkie strony.
To była prawdziwa Kiara. Nie ta pogardliwa,
cyniczna dziewczyna z tatuażami oplatającymi ręce.
Ponownie westchnąłem. Mimo że Kurenai
nadszarpnęła moje nerwy, miała trochę racji – nie do końca podobała mi się
sytuacja między mną a moim jedynym dzieckiem. Nie byłem głupi, wiedziałem, że
profesja shinobi niesie ze sobą duże ryzyko. Ciągle ocierałem się o śmierć, w
każdej chwili mogłem zginąć, bla bla bla. Nie stanowiło to dla mnie żadnego
problemu, nie w tym rzecz. Ale… co jeśli umrę i nie zdążę z nią nawet
porozmawiać? Powiedzieć jej swoich ostatnich słów czy czegoś, co tam się robi
przed śmiercią?
No i Mardi, jej zawód też nie należał do
najbezpieczniejszych. Właściwie mogłem nawet rzec, że to ona była narażona na
większe ryzyko śmierci niż ja. Była Szeptaczką. I należała do pieprzonego
Bractwa. Jeżeli nie zabiją jej misje, na które wysyłała ją jej szefowa, to z
pewnością uwikła się w jakąś intrygę, z której nie wyjdzie cało. Nie mamiłem
się żadnymi nadziejami. To było okrutne, ale prawdziwe – z jej trybem życia to
będzie cud, jeżeli spokojnie dożyje trzydziestki. Zdawałem sobie sprawę, że
zdecydowana część Bractwa tylko czeka, aż się potknie, by móc się na nią rzucić
i rozszarpać. Bądź co bądź, podczas swojej krótkiej kadencji zdołała zrobić
wokół siebie głośno. A Szeptacze nienawidzili, gdy ktoś hałasował i burzył im
niezachwiany spokój.
Zacisnąłem szczękę. Któreś z nas prędzej
czy później - raczej prędzej - zginie. To był fakt, nie żadne pesymistyczne
podejście do życia. A ja… no zrozumcie, ja nie chciałem rozstać się z nią w
taki sposób. Jak wrogowie. Albo gorzej, jak obcy sobie ludzie. A wiedziałem, że
jeżeli czegoś nie zrobię, niechybnie tak się to właśnie zakończy.
Ale jakoś… coś we mnie nie pozwalało mi się
przemóc. Nie potrafiłem pierwszy wyciągnąć ręki. Nie po tylu latach milczenia i
ciszy między nami. Podobnie jak ona. Upartość odziedziczyła w końcu po mnie.
Moje przemyślenia przerwał głośny huk i
trzask tłuczonego szkła, niszcząc panującą, przyjemną dla mojego ucha ciszę.
Zmarszczyłem brwi i skierowałem oczy w stronę dochodzącego hałasu. Dostrzegłem
jakiś smukły kształt wylatujący z ogromnym pędem przez okno mieszkania,
znajdującego się trzy domy dalej.
Czy to…?
No oczywiście. Oczywiście, że rumor musiał
pochodzić z okolic Mardi. Bo to z jej budynku właśnie teraz z impetem wypadła
jakaś osoba, rozsiewając wokół siebie drobne szklane kawałki. Tak, moja córka
miała taką zdolność przyciągania do siebie wszelkiej uwagi, na każdy możliwy
sposób.
Mardi właśnie wywaliła kogoś ze swojego
domu przez okno, pomyślałem spokojnie, strzepując ręką jakiś paproch czy okruch
z balustrady balkonu. Wiecie co? Przyzwyczaiłem się do tego. Robiła już gorsze
rzeczy. Z tego co wiedziałem, trzy lata temu na jednym z jakichś ważnych zebrań
przywaliła z pięści jakiemuś cholernie ważnemu, ale zadufanemu w sobie
arystokracie, mrucząc przy tym pod nosem: morda, psie. Żałowałem, że nie mogłem
tego zobaczyć, chociaż nie byłem pewny czy zacząłbym ją karcić czy bić jej
brawo. Znów zwróciłem oczy w stronę zamieszania. Postać podniosła się i biegiem
puściła przed siebie. Za nią popędziło jakieś zwierzę, zgadłem, że respiro. Po
chwili do moich uszu dobiegł melodyjny krzyk Mardi, przepełniony gniewem:
-Tępa zdzira!
Pięknie. Pewnie, niech wszyscy mieszkańcy
Wioski poznają jej zdolności oratorskie. Niech obudzi każdego w promieniu
kilometra. Niech wiedzą, że ta dziewczyna to niezwykle dobrze wychowana i
kulturalna osoba. Nie, żeby mnie to irytowało czy coś takiego, ale… irytowało
mnie to. Strasznie mnie drażniło, gdy moja córka klęła, chociaż zdaje się, że
po siedmiu latach niewidzenia się i żywienia do siebie urazy powinienem pozbyć
się takich odruchów.
Moje serce drgnęło nagle na pewną dziwną
myśl. Przez chwilę stałem nieruchomo w miejscu. A może… może powinienem
sprawdzić, czy nic się jej nie stało? Co, jeśli potrzebuje pomocy? Niby właśnie
pozbyła się wroga – bo raczej nie były to przyjacielskie odwiedziny – stanowczo
i bez problemu wykopując go przez okno, ale jeśli jednak…?
Niech to szlag, była tak blisko. W tym
samym wymiarze, tej samej Wiosce, zaledwie parę domów dalej. Kilkadziesiąt
metrów. Kilkaset centymetrów. Wystarczyło tylko wyskoczyć przez okno, przejść
parę kroków i już mógłbym stać pod jej drzwiami. Już mógłbym z nią rozmawiać,
zapytać, kto to był, czego chciał, czy mogę jej jakoś pomóc. A zamiast tego
stałem tępo jak kołek, wpatrując się pusto w miejsce, gdzie jeszcze przed
chwilą leżała jej napastniczka.
I wiedziałem, że to się nie zmieni. Że
wcale nie ruszę się w stronę tego białego, średniej wielkości budynku,
znajdującego się tak blisko mnie, nie zapukam do jej drzwi ani nie wśliznę się
przez zbite okno. Nie wyrażę swojej dezaprobaty na tak wielką ilość wrogów, jakich
zdążyła sobie zyskać ani nie nakrzyczę za słabą ochronę. A ona nigdy nie dowie
się, że widziałem, co się wydarzyło i że już byłem na skraju pójścia do niej.
Nie, to się nigdy nie stanie. Nie zmienię tego. Nie dam rady. Choćbym nie wiem
naprawdę jak chciał. Tej nocy znów pozostaniemy sobie obcymi ludźmi.
Nie rozwodząc się nad tym dłużej,
westchnąłem ostatni już raz i ociężałym krokiem poszedłem do własnej sypialni.
Tępe wpatrywanie się w przestrzeń w końcu nie sprawi, że nasze relacje wrócą do
normy.
***
No czeeeeeeść :D
Jak widać wróciłam, cała i zdrowa, a nawet
trochę przed czasem xd
O raaaany, nawet nie wiecie, jak się strasznie
wzruszyłam, czytając Wasze komentarze! *-* Tak strasznie, że wstawiłam notkę od
razu jak je przeczytałam (dlatego może być trochę niedorobiona xd), Boże,
jesteście cudowni <3 I powiem Wam, że normalnie zawsze mogłam wytrzymać bez
komputera nawet pół roku, a teraz to tak mi go brakowało... To przez Was (czyt.
dzięki Wam)! xd
No kurczę, już sama nie wiem, co z tą
narracją, wychodzi na to, że to był poroniony pomysł... Ja osobiście chyba wolę
pierwszoosobową, no ale żaden ze mnie obiektywny obserwator, więc czekam na
Wasze opinie w tej sprawie :3 Jeżeli wyszło naprawdę beznadziejnie to chyba
rzeczywiście wrócę do poprzedniej. No ale, nie mnie to oceniać xd Tak czy siak,
dziękuję za wszystkie te komentarze, Wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna <3
Uhuhuhuuhu, zrobiło mi się sporo
zaległości, ale wiecie co? To zajebiście dobrze, będę miała co robić przez
najbliższy tydzień *-* Moje kochane, obiecuję, że wszystko nadrobię i
skomentuję, jednak może to trochę potrwać. Od dzisiaj... no dobra, od dzisiaj chyba
nie dam rady, bo jestem po prostu wykończona (nienawidzę samolotów ;_;), ale od
jutra mam caaaaaaaaaałe wakacje :3
Hah, Dorsv, dziękuję za ten cudny
komentarz *-* No cóż, nie wiem, czy znów wywołam uśmiech na Twojej twarzy, bo
to raczej taki emowaty rozdział, ale kto wie ;>
Jeszcze raz wszystkim Wam dziękuję ;*
TAK to jest to WIN!!!!Odrazu jak zobaczyłem że jest nowa notka to sie popłakałem ze szczęścia!!Notka jak zawsze na poziomie co do narracji to twój wybór ale wiedz że lepiej będzie jeśli szybko wybierzesz jedna i ją doszlifujesz (nawiasem mówiąc to poprzednia byłalepsza tylko dlatego , że pisałaś nią więcej i uzyskałaś całkiem dobrą przejrzystość tekstu ale jestem pewien , że jeśli napiszesz 1-2 notki taką narracją to staniesz się w tym lepsza ).
OdpowiedzUsuńŻycze weny i pozdrawiam moją ulubioną bloggerke :)
Czuwam , Dorsv
I jeszcze byłem pierwszy :)
UsuńOjej, bardzo dziękuję, aż się zarumieniłam *-* Jesteś jedną z osób, która najbardziej motywuje mnie do pisania, dziękuję ^^
Usuń*___________________________________* Tyle słowem wstępu xD Kurwa, jak ja się cieszę, że już jesteś ;D w ogóle dzisiaj rano tak z nudów przeczytałam jeszcze raz twoją ostatnią notkę xD Patrz, jaki fiks – czułam, że dzisiaj powrócisz na bloggera xD Ale nie no… tak na serio to pewnie nakazała ci to moja cholernie silna tęsknota xD Kilka literówek ci się zdarzyło, ale co tam :P
OdpowiedzUsuńDobra koniec smętów, bo nie tego pragnie twa wypoczęta osoba xD Więc tak, rozdział zajebisty jak zawsze :D Fajnie mi było siedzieć w głowach bohaterów xD chociaż u Kakashiego to wyglądało jakby do nas mówił – super ;D Nawet mu kilka razy odpowiedziałam i teraz podejrzewają mnie o jakiś uraz psychiczny spowodowany mą alienacją od świata xD nie no, tak naprawdę to to zmyśliłam… przecież nie znają mnie od wczoraj xD Tak czy siak perspektywa mi się podoba :P Cały rozdział – jedna noc XD gdyby wakacje mijały tak wolno xD ale takie rzeczy tylko u Amane xD a no i ten cytacik na początku ;D Kolejna osoba, co wali cytatami… ja nie będę udawać inteligentnej XD
Dobrze… teraz najlepsiejsza rzecz – fabuła – no, tu się rozwinę *strzela palcami, ale nie umie* Uch Mardi i senne koszmary, z reguły wiem, że sny w opowiadaniach mają jakąś głębsze przesłanie w dalszych notkach – czyli coś się wydarzy! Albo to po prostu stres przed ważnym przyjęciem :) Tak, to jest możliwe, przekonałam się o tym przed studniówką xD Co do Mishy… Mardi ma lekką schizofrenie? xD Nie no, każdy ma swój sposób na motywację xD Potem to nagłe zaatakowanie, przyznam, że czytając miałam takie WTF?! Ale to chyba dobrze xD W ogóle tak fajnie wszystko to opisane :D Mogłam sobie to wyobrazić :D Powiem, że ten obrazek w mej głowie mi się spodobał xD To drażnienie się z respiro mnie rozwaliło xD Lubię sytuację, gdzie by wkurwić człowieka zaczyna się go przedrzeźniać xD jak dzieci w przedszkolu xD
A perspektywa Kakashiego, no przyznam, że mnie zaskoczyłaś, bo myślałam, że jedynie Mardi i Sasuke będą objęci posiadaniem narracji xD Ale podoba mi się to, pogadałam sobie z nim i w ogóle xD Dziękuję, że przybliżyłaś mi jego sposób myślenia o córce xD ja tak samo, jak Kurenai chcę by oni się pogodzili xD Nie lubię złych relacji rodzinnych :P Ech ta duma Hatake, z nią nie wygrasz xD Tak w ogóle to widzę, że miałaś chwilowe zwątpienie -> „Na litość boską, czwarta nad ranem. Kto normalny o drugiej nad ranem musi wracać do domu?” <- To w końcu, która była? Ja proponuję jednak trzecią XD Niech będzie trzecia xD Nie no, ty tu rządzisz xD A tutaj -> „Mardi właśnie wywaliła kogoś ze swojego domu przez okno, pomyślałem spokojnie,” <- Jebłam całą sobą xD Jak się można do tego przyzwyczaić? Patrzeć na to spokojnie? Level Hard w zimnej krwi xD
No to w sumie tyle, napisałabym więcej, ale ścigali mnie do łóżka, a teraz najwyraźniej sobie usnęli, całkowicie mnie olewając… czekam z niecierpliwością na następny rozdział :D
Życzę weny i pozdrawiam gorąco ;* ;* ;)
Wow to jest komentarz na poziomie 0,0
UsuńNom, nie mogę się nie zgodzić, Soli tylko takie umie pisać - na poziomie :D
UsuńA z tą czwartą to nie wiem czemu mi się tak pomieszało, miała być druga xd Zaraz to zmienię i dzięki za uwagę :3
Ohayo! Bardzo się ucieszyłam, że wreszcie jesteś. :3
OdpowiedzUsuńCóż by tu powiedzieć? Mam wrażenie, że Soli powiedziała już wszystko, ale postaram się dodać coś jeszcze od siebie. :3
Na początku myślałam, że w tym rozdziale będzie już ten upragniony przeze mnie bal, a tu niestety. ;c Chociaż nie powiem, że mogę być niezadowolona, bo rozdział bardzo mi się podobał. Zaciekawił mnie san Mardi, czy był tylko takim nic nie znaczącym fragmentem, czy wniesie coś ważnego do powiadania? Zobaczymy.
Przekomarzanie się Mardi z respito było cudowne, zaczynam jej zazdrościć tego kociaka, też bym takiego chciała. :3
Walka cudownie opisana, normalnie jak czytałam to mi się w głowie takie obrazki wyświetlały. xD Miałam wrażenie, że pokazałaś Mardi z trochę innej strony, takiej bardziej nerwowej, którą łatwo wyprowadzić z równowagi. ;D
Też chciałam napisać o tych godzinach, ale Soli mnie wyprzedziła. Cóż, uznajmy, że Kakashi był zmęczony. ;D
"Jasne, zdążyliśmy przed zmierzchem. NASTĘPNEGO DNIA" Hahaha, to takie w stylu Gai'a ;D
Tak swoją drogą, to mnie zaskoczyłaś narracją Kakashi'ego, nie spodziewałam się. Ale w sumie to dobrze, bo przybliżyłaś tym jego relacje z córką. W pełni rozumiem jego zawziętość i zirytowanie postępowaniem Kurenai, bo jestem w podobnej sytuacji. Chociaż mam dość podobny charakter do ojca za cholerę sie nie dogadujemy i każdego dnia kłócimy, by następnie nie odzywać się przed dwa tygodnie. Oczywiście przez upartość nikt się pierwszy nie odezwie i tak kółko się zamyka. xD Pocieszam się tym, że nie trwa to siedmiu lat jak w przypadku Kakashi'ego i Mardi. xD Jestem bardzo ciekawa czy ich pogodzisz, a jeśli tak to w jakich okolicznościach się to odbędzie, bo szczerze wątpię, żeby tak o po prostu się spotkali i porozmawiali.
Kończę i czekam z niecierpliwością na następny rozdział, na który na szczęście nie trzeba będzie już tyle czasu czekać. :3 Weny i pozdrawiam gorąco. ;*
No witam skarbie ;3
OdpowiedzUsuńBoziuuu nawet nie wiesz jak mnie wzruszyła ta narracja Kakashiego.. A raczej końcówka.. Jeb łezki miałam w oczach, ty okrutniku! Głupi, głupi Kakashi! Chociaż pewnie jakby poszedł do Mardi, to wkurviona po tym ataku jeszcze bardziej by go zjechała ;__; no ale.. szlak. I to jak wspominał ją jako małą dziewczynkę.. słodkie i cholernie wzruszające
Nawet oślepiona Mardi jest zajebista, jezusieńku jak jej łamała te kości xD to było cudne. No i też tak sobie pomyślałam, że nie będzie problemu z rozpoznaniem napastniczki skoro jakiś opatrunek będzie miała. A Mardi może pójdzie do swojej nowej koleżanki Sakury, żeby jej zaleczyła te rany na buźce?
Co do narracji pierwszoosobowej to w sumie nie wiem. Oczywiście piszesz zajebiście i rodzaj narracji jest tutaj bez znaczenia. Ale na twoim miejscu bym się zastanowiła. Myślę, że trzecia osoba daje więcej możliwości. Hmm.. może fragmenty w trzeciej osobie, fragmenty w pierwszej? Bo takie przemyślenia jak Kakashiego na pewno muszą być w pierwszej, to cholernie działa na emocje.
Ale co do Mardi.. Boże tak uwielbiam tą dziewczynę i właśnie wredny charakterek na który tak narzeka Kakashi.. ale przecież też widzę, że to taki system obronny. I widzę, ze zaczyna się załamywać, ten tekst 'nienawidzę cię'.. boziu dojebałaś w tym rozdziale dużo akcji i dużo melancholii, teraz cały wieczór będę siedzieć załamana xD
No i ten sen, Misha, tajemnicza napastniczka, Kurenai.. wszystko składa się w kolejny, genialny rozdział. Tęskniłam *.*
A co do twojej odpowiedzi do mojego komentarza w poprzednim rozdziale.. Też rysujesz? Może byś wstawiła jakieś swoje dzieło, hm ;>
Pozdrawiam i kocham całym serduszkiem ;3
Boże kocham Cię. Zrobiłaś mi wczoraj tak wielką przyjemność tym nowym rozdziałem lecz dopiero teraz mam czas na napisanie komentarza.
OdpowiedzUsuńWięc co do treści to rozdział bardzo mi się podoba mimo, że opisywał bardzokrótki okres czasu.
Ten motyw z brakiem mocy szeptaczy u Mardi świetny.
Ma to jakiś związek z odblokowaniem jej chakry?
Jeśli chodzi o narracje to sama nie wiem.
Jestem fanką trzecioosobowej i sposobu przestawiania myśli bohaterów w taki sposób w jaki przedstawiłaś je u Sasuke na przykład w 19 rozdziale.
Jednak myślenie Kakashiego w tym rozdziale było fenomenalne. Po prostu idealne.
Wiec moim zdaniem nie powinnaś z tego rezygnować.
Jeśli chodzi o Mardi to moim zdaniem ciekawiej było w narracji trzecioosobowej była ona taka bardziej tajemnicza.
Nie wiem, może pomyślałabyś o jakiejś mieszance? Albo doszlifowała trochę pierwszoosobową narrację.
Ale bez względu na to w której będziesz pisać i tak będę czytać to opowiadanie bo niezwykle mi się podoba.
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)
PS. Wiem, jestem wredna, przecież dopiero niedawno wróciłaś i już dodałaś rozdział.
Hahaha, wcale nie wredna, to miłe, dziękuję :3
UsuńEch, kurczę, kto by pomyślał, że z tej narracji zrobi się taki bajzel... Mieszanka? Prawdę mówiąc niespecjalnie skłaniam się do tego pomysłu, może wyjść mały bałagan z tego :) Ale kto wie, pomyślę nad tym :3 Prawdę mówiąc, w 1-osobowej pisze mi się nieco łatwiej, nie wiem czemu, może dlatego, że łatwiej mi się wczuć w postać. No ale wychodzi na to, że w 3 osobie wszystko lepiej brzmi...
No właśnie tego się boję u Mardi co napisałaś, już nie jest przez to taka tajemnicza jak na początku, taka… inna. Tylko taka normalna, a to źle xd
Jezu, nie wiem :D Pomyślę jeszcze
Jeszcze raz dziękuję bardzo za komentarz *-*
Hej!
OdpowiedzUsuńJaka radość, wracam z tygodniowego wyjazdu i bez większej nadziei wchodzę na tego bloga.
A tu taka niespodzianka! :)
Rozdział znacznie rozwija akcje, o mi się strasznie podoba.
Ten problem z mocą Mardi, rozmyślania Kakashiego.
Narracja. Hmm. Trzecioosobowa na pewno daje więcej możliwości, ale Kakashi bez wątpienia wyszedł lepiej w pierwszoosobowej.
To znaczy, może nie lepiej ale więcej jego myśli można było poznać co bardzo dobrze wpłynęło na te postać.
Jak dla mnie początek był trochę dziwny i w innym typie niż to opowiadanie jeśli wiesz co mam na myśli?
Sądzę, że tak jak pisze we wcześniejszych komentarzach, najlepiej by wyszło gdybyś spróbowała pisać w narracji trzecioosobowej i wstawiała miejscami fragmenty w pierwszej.
Albo pisz tylko w pierwszej.
Lub tylko w trzeciej. Trudno powiedzieć.
Wiesz co, może wybierz, którąkolwiek chcesz byleby notka była jak najszybciej.
Bo jeśli posłuchasz rad i zaczniesz eksperymentować z mieszaniem narracji to może to długo potrwać i wyjść źle. A to opowiadanie jak na razie w każdej narracji jest wyjątkowo starannie napisane co widać.
Joz się cieszę, że nie trzeba będzie tyle czekać.
Życzę radości z pisania (jak najszybciej notki:) oraz miłych wakacji, bo u mnie zepsuła się pogoda.
Oh, bardzo dziękuję :D
UsuńNo właśnie tego się boję, że zacznę się bawić, raz pisać tak, raz tak i w końcu całkiem zniszczę to opowiadanie :<
No nie wiem, mam jeszcze większą wojnę w głowie niż przedtem xD Się pomyśli :D
Również miłych wakacji i mam nadzieję, że pogoda do ciebie powróci :D
Witaj!
OdpowiedzUsuńTak się ciesze, ze jest już nowy rozdział. czytałam go dzisiaj około 3 nad ranem ale dopiero teraz piszę.
Akcja się porządnie rozwinęła..
Te problemy z mocą. Zaskoczyło mnie ale pozytywnie.
Czy ma to jakiś związek z czakrą, hm? Może właśnie dlatego nie powinna jej odblokowywać.
W końcu dowiedzieliśmy się więcej o mocy szeptaczy i rzucaniu tych zaklęć. Szeptem. Już wiem skąd nazwa szeptacze. Normalnie Sherlock Holmes ze mnie :)
Do końca miałam nadzieję, że Kakashi jednak o niej wejdzie.
Nie widziała, więc możne by się na niego nie rzuciła? A on by jej pomógł z tymi nożami.
Mardi może doszłaby do wniosku, że ojciec się o nią martwi?
Chociaż znając jej charakter byłaby zła, że widzi ją w takie sytuacji i tylko by go bardziej sklęła.
No cóż, trudna sprawa.
Zabawna jest rozmowa Mardi z duszą, która jest bardzo uprzejma.
To zastanawianie się nad niezabijaniem tej napastniczki. Super. Albo ja powiedziała aby zmieniła się w małpę i zrobiła coś z nożami.
A właśnie, jeśli dobrze zrozumiałam, to Mardi czuje to co jej dusza, ale dusza nie czuje obrażeń fizycznym Mardi? Tylko umiera razem z nią i odczuwa jej nastrój?
Kotka widziała, nie oślepła rzem z szeptaczką a Mardi miała na twarzy drapnięcie, tak jak kotka? Dobrze rozumiem czy coś pokręciłam?
Szczerze pisząc to trochę brakowało mi Sasuke i Itachiego w tej notce. Mam nadzieję, że będą w następnej.
Kakashiego nigdy specjalnie nie lubiłam, ale w twoim opowiadaniu jest fenomenalny. Szczególnie w narracji pierwszoosobowej do której nadal nie jestem do końca przekonana.
Właśnie co do narracji, to jeśli chodzi o opis walki pierwsza osoba pozwala znakomicie wczuć się w role Mardi, (sama w myślach przeklinałam napastniczkę razem z nią już nie wspomnę, że piekły mnie oczy:)
Trzecia osoba dała by większy obraz sytuacji, na przykład mógłby się pojawić szerszy opis walki respiro itp.
Ale uważam, że ten rozdział na pierwszej osobie nic nie stracił.
A już na pewno nie tatuś Mardi. :)
Dla mnie w obu piszesz ciekawie, więc sama wybierz, który wolisz i jaka narracją piszesz szybciej.
Bo już nie mogę doczekać się kolejnej cześć.
Powodzenia w pisaniu i jak najszybszego wstawienia notki.
Ojej, ojej! Jaki długi komentarz, a do tego taki piękny *-*
UsuńOh, widzę, że trochę nie dopowiedziałam, shame on me xd No więc obydwie czują to samo, a respiro ma takie same obrażenia jak Szeptacz (czyli Guinevere też ma teraz obrażenia na ramieniu i na oku), ale nie dotyczy to zmysłów, te są jakby... osobno xd Jeszcze to trochę rozjaśnię w przyszłości ^^
Spokojnie, bracia Uchiha będą w następnej notce :3
Ahhh, ta narracja, narracja, narracja... Moja zmora :D Stwierdziłam, że przeplatać ich ze sobą nie będę, no bo po prostu nie da rady, próbowałam, ale to się w ogóle nie trzyma ładu i składu :(
Jednakże bardzo dziękuję za opinię, która jest dla mnie niezwykle ważna ^^
Pozdrawiam :3
Hej.
OdpowiedzUsuńPrzeraziłaś mnie przed chwilą.
Jeśli do końca głosowania zostało 19 dni, znaczy to, że w ciągu tych dni nie pojawi się nowa notka i kolejna będzie prawie za miesiąc? Błagam nie rób mi tego. Może napiszesz coś w którejś z narracji a potem dopiero sprawdzisz wyniku głosowania? Albo zmniejsz czas do zakończenia. Błagam, nie mogę aż tyle czekać.
Tak długo czekałam na notkę, która pojawiła się 20, że nie zniosę kolejnego takiego oczekiwania. Proszę, są wakacje.
Resztą najlepszą narracją dla tego opowiadania będzie taka, którą Tobie się najlepiej pisze.
:)
Oh, spokojnie, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że notka powinna pojawić się do przyszłego piątku, i będzie napisana również w narracji pierwszoosobowej - nie będzie mi się chciało zmieniać w razie potrzeby xd Ankietę wykorzystam dopiero do trzeciego rozdziału :3
UsuńZaznaczam jeszcze, że ankieta POMOŻE mi w podjęciu decyzji, a nie ZDECYDUJE za mnie xd
Dziękuję bardzo za komentarz ;*
Ahh jak zwykle mnie zaskoczyłaś w tym rozdziale :) Z rozdziału na rozdział coraz więcej sie dzieje. Wybacz, że teraz komentuję ale ostatnio mam zbyt mało czasu :)
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę długi i bardzo ciekawy.Co do narracji mi się w twoim wykonaniu podoba każda narracja :) Uwielbiam Mardi! Zajebista z niej babaka <3 I jak te kości łamała, az mnie wszystkie kosci bolały -.- Ale bardzo pozytywnie na mnie wpłynęło jak tak jakby zaczęły poprawiać się relacje Kakashiego z córką :)
Jestem ciekawa co dalej bedzie :)
Jestem!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze przygotuj się na długi i soczysty opierdol. Ja rozumiem, że wyjechałam w lipcu i wróciłam na początku sierpnia, ale żeby tak czy siak mi o tym nie napisać?! Przecież to hańba, żebym komentowała ostatnia?! No i co? I moja reputacja drastycznie spada! I co teraz?! Będziesz musiała to jakoś naprawić!
Jestem strasznie szczęśliwa, że już wróciłaś! Brakowało mi tej dawki irogancji i sarkazmu <3
Apropo narracji - świetnie czytało mi się notkę w tej nowej. Jak z reguły nie lubię przekleństw w opowiadaniach to sorry, ale tutaj pasują idealnie. Rozdział jest zajebisty. Najlbardziej zaskoczyła mnie i wzruszyła narracja Kakashi'ego. Cały czas nie mogę dojść do tego, dlaczego między tą dwójką stało się to, co się stało. To wspomnienie, gdy Mardi była czterolatką, fakt, że Hatake tzryma jej zdjęcie w plecaku - no cud, miód i orzeszki. Jeszcze leci mi w tle smutna playlist'a, więc już w ogóle tylko siedzieć i ryczeć.
Sama walka też była interesująca. Ale moment. Jesli Mardi nie mogła dorwać się do mocy Szeptaczki, to dlaczego nie użyła chakry? Przecież mogła, co nie? Tak mnie to zastanawia, a nawet wysunęłam kilka wniosków. Czy to znaczy, że dziewczyna nie wróci już do Ardenii, tylko zostanie konsulem w Konoha, z braku mozliwości używania swoich mocy? Tak mnie to zastanawia, że nawet nie masz pojęcia!
Lecę do następnego upewnić się czy mam rację :3
I naprawdę tęskniłam!!! <3