poniedziałek, 11 listopada 2013

5. Być kimś więcej




Dla Anayanny,
Mojej pierwszej (komentującej) czytelniczki.
Nie zapomniałam o tym, kochanie ;*


Po piętnastu sekundach nie wytrzymałem.
-Dobra, to jest dziwne – stwierdziłem w końcu z rozdrażnieniem, starając się zachować jak najmniejszy kontakt fizyczny. Do cholery, mogłem się z nim tłuc, podawać mu kubek z herbatą, nie wiem, opierać się o niego, gdy trudno było iść po jakiejś misji, ale… no przecież nie obejmować się w tańcu! Bez przesady.
Natarczywe spojrzenia wszystkich wokół wcale nie pomagały. No ale trudno się dziwić. No bo, proszę was, dwójka mężczyzn, w dodatku braci? To nie była normalna sytuacja.
Kiedy już się otrząsnąłem z szoku, zaczęła we mnie powoli kiełkować dezaprobata wobec zachowania Mardi, aby po chwili przerodzić się w czysty gniew. Więc ja, Sasuke Uchiha, mający w zwyczaju ignorować każdą pojedynczą istotę, poszedłem z nią na ten durny bal z czystej dobroci serca, nauczyłem się tańczyć, bo księżniczka sobie zażyczyła, zniosłem rozmowę z jej zdrowo rąbniętym przyjacielem, wybawiłem (przecież na pierwszy rzut oka było widać, że nie miała ochoty na tamten taniec) ją z łap tamtego kretyna i przez cały czas grzecznie powstrzymywałem się od uwag na temat jej powinowactwa z Kakashim, ja, ja to wszystko zrobiłem, po to, aby ta gówniara robiła mi takie beznadziejne żarciki?
Mardi, gdziekolwiek teraz jesteś, lepiej tam zostań. Nie ręczę za siebie.
-Doprawdy, Sas? Nie mów – niby chłodny, ale w rzeczywistości rozbawiony głos Itachiego odciągnął mnie na chwilę od czarnych myśli.
-Nie mów do mnie zdrobniale w takim momencie – burknąłem, słysząc, że brzmi to jak jakiś pieszczotliwy przydomek. I on to doskonale wiedział, widziałem jak ledwo co powstrzymuje śmiech. Dowcipniś się znalazł. Prawdę mówiąc w ogóle go nie poznawałem, niemniej w głębi duszy zazdrościłem jego pogody ducha. Mnie aż skręcało w środku ze złości na młodą. Niech tu tylko wróci. Niech mi się tylko pokaże na oczy. Mnie się nie drażni. – Dlaczego w ogóle ze sobą… ugh… tańczymy?
-Zadaj to pytanie swojej partnerce – odparł Itachi i mógłbym się założyć, że w jego głosie usłyszałem kpinę. Palant. Dobrze wiedział, o co pytam.
-Chodziło mi o to, czy nie możemy usiąść – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
-Zejście z parkietu przed zakończeniem piosenki jest uważane w Ardenii za bardzo nie na miejscu.
-A dwójka braci tańczących razem jest na miejscu? – nie wytrzymałem i nieco podniosłem z niedowierzaniem głos. Kilka osób odwróciło w naszą stronę głowy, ale ponieważ i tak wszyscy się w nas wpatrywali, nie zrobiło mi to różnicy. Z kolei mój brat najwyraźniej świetnie się bawił. Moim kosztem.
-To zdecydowanie mniejszy nietakt.
Zacisnąłem zęby i wbiłem wzrok gdzieś w sufit, aby jeszcze bardziej się nie rozdrażnić jego spokojem. I wtedy coś zauważyłem.
-A właściwie dlaczego to ty jesteś, do cholery, na pozycji mężczyzny? – zapytałem z oburzeniem, zdając sobie sprawę, że to on prowadzi. W naszą stronę ponownie powędrowało kilka zgorszonych i wzburzonych spojrzeń. Boże święty, ludzie… jak można w ogóle… przecież to jest mój brat, do cholery…
-I od razu wiadomo, który z nas jest bardziej męski… – westchnął lekko Itachi z udawaną rezygnacją, a ja w jego spojrzeniu dostrzegłem złośliwe iskierki. To się nie działo naprawdę. Co tamta Szeptaczka z nim zrobiła?
-Powiedział, gotując obiady i sprzątając w domu… – warknąłem cicho. Mógłby przynajmniej zachować jakieś resztki, nie wiem… itachizmu. Albo chociaż trochę się wściec na Mardi. Tymczasem nie mogłem liczyć na żadne poparcie z jego strony.
Na szczęście już po minucie obydwie Szeptaczki pojawiły się w zasięgu naszego wzroku. W mojej głowie już powoli kształtował się misterny plan zemsty na Mardi. Widząc moje mordercze spojrzenie, dziewczyna zrobiła minę w stylu: „ups…” i chyba zrozumiała, na co się naraziła z mojej strony. Gdybym jej nie znał, powiedziałbym, że przez twarz przemknął jej cień strachu. I bardzo słusznie, Hatake. Uwierz mi, znam się na zemście.
-O-odbijany – mruknęła pod nosem, kiedy zbliżyła się wystarczająco i natychmiast doskoczyła do… mojego brata. Ten jednak nie okazał po sobie żadnego zaskoczenia. Z kolei ta druga Szeptaczka z tatuażem smoka na plecach, hm… nie bawiła się w ukrywanie emocji.
-Co ty znowu robisz, mendo? – warknęła, patrząc na byłą partnerkę z lekkim niedowierzaniem i złością.
Och, ja dobrze wiedziałem, co ona robi. Musiałem wyglądać naprawdę groźnie, skoro wolała towarzystwo mojego brata. Chwyciłem w talii niezadowoloną Sheeiren i wyminąłem tanecznym krokiem Itachiego wraz z Mardi. Korzystając z tego, że byłem tak blisko niej, nachyliłem się nieco i syknąłem jej na ucho:
-Mądry ruch.
Ponieważ była odwrócona tyłem, nie mogłem zobaczyć jej reakcji. Za to mogłem zobaczyć reakcję Sheeiren.
-Umrzyj, błagam – syknęła w moją stronę, gdy tylko tamta dwójka się oddaliła. W zdziwieniu aż uniosłem brwi. Zazwyczaj proces nienawidzenia mnie u kobiet był bardzo długi, o ile w ogóle następował. Raczej nie oświadczano mi tego, zanim zdążyłem się przedstawić.
-A ja Uchiha Sasuke… – odparłem nieco zdezorientowany.
-Ohoho, kolejny dowcipniś – zadrwiła, nadal mierząc mnie złowrogim spojrzeniem. – Może razem z Mardi założycie kabaret?
Już miałem na języku jakąś chamską odpowiedź, ale wtedy przypomniałem sobie, czyją partnerką jest Sheeiren. Cholera. Itachi był jedyną osobą tutaj, której nie chciałem psuć wieczoru. Mimo że nie skakał pod sufit ani nie wywijał radosnych salt, ja wiedziałem, że dzisiaj był… no, szczęśliwy. Jakże mógłbym to zniszczyć?
-Nie lubisz mnie – ograniczyłem się do oczywistego stwierdzenia. Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
-Co? Ja? Nie lubić cię? – jej głos aż ociekał jadem i sarkazmem. – Nie! No daj spokój!
-Masz rację, ty mnie nie nie lubisz – poprawiłem się z lekkim rozbawieniem. – Ty mnie nienawidzisz.
-Co za bystry umysł!

***

Wirowałam wśród wystrojonego tłumu razem z Itachim od jakichś dwóch minut. Podobnie jak brat, radził sobie na parkiecie świetnie. Przyznaję, to było dosyć dziwne. Nie żebym miała coś do Itachiego, no ale wiecie… trzecie miejsce na powiedzmy ardeńskim odpowiedniku księgi Bingo? Wprawdzie wiedziałam, że gdy chciał potrafił być dużo uprzejmiejszy od Sasuke, jednak nadal pamiętałam też o tym, że bez problemu mógłby zabić wszystkich tu obecnych jednym machnięciem ręki, gdyby tylko miał takie życzenie.
Jak już mowa o zabijaniu jednym machnięciem ręki…
-Chyba nie masz mi za złe tego wspólnego tańca z Sasuke, co? – zapytałam, uśmiechając się jak najbardziej niewinnie. – Rozumiesz, awaryjna sytuacja…
-Tak, sprawy z Sarel nie można było załatwić kiedy indziej – Itachi… tak, zakpił. Bądź mężczyzną, Mardi, i nie wybałusz na niego oczu. Bądź mężczyzną.
-Wiesz, jaka jest Sheeiren… raz tu, raz tam… trzeba chwytać okazję póki jest – wzruszyłam ramionami. – Sasuke chyba tego nie rozumie.
-Chyba nie – odpowiedział brat wspomnianego. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że po prostu się ze mnie nabija. W sumie ze mnie i z Sasuke, jakbyśmy dostarczyli mu niezłej rozrywki. Mały teatrzyk, Mardi Hatake i Sasuke przedstawia. Nie no, ja leżę ze śmiechu. – Prawdę mówiąc, dawno nie widziałem go tak wściekłego.
-Pocieszające… - mruknęłam niezbyt wesoło pod nosem.
Gdyby nie to, że akurat przyglądałam się z uwagą jego twarzy doszukując się reakcji, nie zauważyłabym, że jego wzrok raz czy dwa skierował się w stronę, gdzie jeszcze niedawno stali młodszy Uchiha i Imai. Podejrzewałam, że Szeptaczka nienawidzi mnie teraz z całego serca, jednak gdybyście widzieli ten wzrok Sasuke! Też byście opóźniali stanięcie z nim oko w oko, nawet jeśli oznaczało to stanięcie oko w oko z jego bratem.
-Martwisz się, że jej dokopie? – spytałam, aby naprowadzić rozmowę na inny tor.
-Nie dokopie – odparł obojętnie, wyraźnie bardzo pewny swoich słów. Skąd miał pewność, że Sasuke nie postanowi olśnić Szeptaczki swoim urokiem chamskiego dupka? Nie miałam bladego pojęcia, no ale ktoś taki jak Itachi raczej rzadko się myli. – Z kolei ona…
-Tak, wiem – uśmiechnęłam się wesoło. – Ale twój brat ma chyba zbyt zawyżone ego, aby wziąć sobie jej słowa do serca – nie byłam pewna czy obrażanie brata jednego z najgroźniejszych ludzi, jakich w życiu poznałam, w dodatku takim drwiącym i swobodnym głosem było mądrym posunięciem, ale cóż, raz się żyje (YOLO xd).
-Też prawda – przyznał zrozbawieniem Uchiha po jakimś czasie.
-Więc… zakładam, że nie odpowiesz na żadne z miliona pytań, jakie chodzi mi teraz po głowie, prawda?
Obrzucił mnie nieco wyniosłym spojrzeniem z góry, ale po chwili jego kąciki ust też drgnęły, widząc moje błagalne spojrzenie.
-Nie.
-Och, no weź – jęknęłam. Wiedziałam, że ta menda Sheeiren to już na pewno mi nic nie powie. Ostatnia nadzieja w Itachim. A że na pierwszy rzut oka widać było, że ma świetny humor, trzeba było to wykorzystać. – Nawet na jedno? Nic nie znaczące?
Westchnął. I to było westchnięcie w stylu „Idź już sobie”.
-Zależy od pytania.
-Jak się poznaliście? Długo się znacie? Czy to ma związek z jej konoszańskim pochodzeniem? Wie o tym, że byłeś w Aka… mam już skończyć, prawda? – zapytałam po chwili, czując, że się nieco zapędziłam. Czy raczej widząc jego minę.
-Byłoby miło – znów się uśmiechnął. Któryś raz z rzędu. Czyżby wiązało się to z obecnością Sheeiren? Zdawała się wydobywać z niego taką… ludzkość, normalność.
-Okej, w takim razie tylko jedno pytanie, i dam ci spokój – zarzekłam się, uśmiechając się drwiąco.
Westchnął i pokręcił z rezygnacją głową.
-Jedno.
Uśmiechnęłam się triumfalnie. Hmm, jakie by tu pytanko rzucić na pierwszy ogień? Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że Itachi ulegnie, więc nawet żadnego nie przygotowałam. Rzuciłam więc pierwsze, jakie mi przyszło do głowy:
-Od kiedy się znacie?
-Od momentu, w którym znalazłem się w Ardenii po raz pierwszy – odparł bez zająknięcia. Przypatrywałam mu się milcząco, sądząc, że jakoś to zawęzi, ale nie doczekałam się kontynuacji.
-Czyli? – dopytałam.
-Jedno pytanie.
Na chwilę mnie zatkało.
-No kurwa! – zaśmiałam się. Cwaniak, nieźle to rozegrał. No, to tyle z zaspokojenia mojej ciekawości. Bywa. Kiedy ja się tak wyluzowałam w jego towarzystwie?
Przypomniałam sobie, jak młodszy Uchiha kiedyś tam opowiadał mi, że większość shinobi oraz kunoichi nadal się nie przyzwyczaiła do jego brata. Teraz nie mogłam tego zrozumieć. Rzeczywiście, na początku można było poczuć się nieco niezręcznie i onieśmielić tą jego… genialnością (czy faktem, że wybił cały klan), którą od razu można było wyczuć, no ale mimo wszystko. Po jakimś czasie spędzonym z nim, można było się przyzwyczaić. Miał nawet poczucie humoru. I na pewno był miliard razy uprzejmiejszy od brata.
Jego wzrok dosłownie na ułamek sekundy utkwił gdzieś ponad moim ramieniem. Przez tą chwilę nabrał tego wyrazu, który często można było spotkać u Sasuke: taką mieszankę pogardy i wyniosłej pobłażliwości. Cóż, Itachi mógł być sobie uprzejmy, miły i kulturalny, ale wciąż pozostawał Uchihą. Wyższość nad innymi była w niego chyba po prostu wpisana. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam dwoje ciemnowłosych Szeptaczy stojących pod ścianą i szepczących coś między sobą. Obu znałam i obu nie lubiłam. No ale, czy był w Radach ktokolwiek, kogo lubiłam, poza Sheeiren?
-Kombinują, jak wygryźć z pozycji tego mężczyznę w blond włosach – usłyszałam cichy, niemal obojętny głos Itachiego, odpowiadający na moje niezadane jeszcze pytanie. Kilka sekund wystarczyło mu, na rozpracowanie tych idiotów? Mój wzrok automatycznie przeniósł się na wspomnianego, tańczącego teraz z jakąś czarnowłosą kunoichi. Podobnie jak mój teraźniejszy partner, raczej się tym nie przejęłam. Takie próby były na porządku dziennym w Bractwie, naprawdę. Prawie każdy toczył z kimś jakieś wojenki i bitewki.
-Zastępcę Wielkiego Administratora – stwierdziłam i ponownie przeniosłam wzrok na Itachiego. Zdawał się w ogóle nie słyszeć moich słów. Na jego miejscu też zapewne miałabym gdzieś jakieś nieważne sprawy z innego wymiaru. Westchnęłam lekko, a moje zaciekawione spojrzenie spoczęło na jego opanowanej twarzy. – Co ty właściwie widzisz, Itachi?
Przez chwilę jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
-Wszystko – odparł wreszcie, a jego oczy ponownie przybrały ten nieodgadniony wyraz. To nie były jakieś aroganckie przechwałki, ale czyste stwierdzenie faktu. Nie wątpiłam, że mówił prawdę. Raczej trudno byłoby przed nim cokolwiek ukryć. Był zbyt… genialny i nieludzki na to.
-Niezły dar – powiedziałam, aby zapełnić ciszę. Nie wiedzieć czemu, jego słowa napełniły mnie niepokojem. Sposób, w jaki wypowiedział to „wszystko”…
-Dar… – powtórzył cicho w zamyśleniu. – Albo przekleństwo. O niektórych rzeczach czasem lepiej nie wiedzieć… jeśli wiesz, o czym mówię – nagle jego czujny wzrok spoczął idealnie na moich tęczówkach.
Moje serce na chwilę dosłownie przestało bić.
To niemożliwe. To niemożliwe, żeby wiedział. Nikt nie wiedział. Byłam nad wyraz ostrożna. Jakiś facet, który widział mnie w życiu zaledwie kilka razy, nie mógł, nie mógł tego wiedzieć. A jednak po ściany mojej czaszki wciąż obijała się głucho jedna myśl: on wie.
-Ty… - zdołałam wykrztusić, jednak nie dane mi było dokończyć.
Jakaś kobieca dłoń chwyciła mnie za nadgarstek i odciągnęła od Itachiego, a ja wpadłam prosto w czyjeś ramiona. Po chwili w zasięgu mojego wzroku pojawiła się Sheeiren, obejmująca Itachiego i patrząca na mnie jakbym zaraz miała się na nich rzucić.
Och, no cóż. Czyli czas zmierzyć się z przeznaczeniem. Powoli odwróciłam się do tyłu z szerokim, niewinnym uśmiechem, a moje oczy napotkały czarne, bezdenne tęczówki, w tej chwili raczej nie wróżące mi niczego dobrego. Nie zapomniałam o incydencie sprzed chwili, ale podobnie jak Itachi zaczęłam udawać, że nic, absolutnie nic się nie wydarzyło.
-Och, Sasuke... a co ty robisz na tym balu? – krzyknęłam wesoło.

***

Sheeiren zadarła nieco głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Niewiele osób miało odwagę to zrobić. Żaden mięsień mojej twarzy nawet nie drgnął, spokojnie studiując jej twarz. Każdą pojedynczą rzęsę, każde drwiące zakrzywienie jej perfekcyjnie wykrojonych ust, każdą jaśniejszą żyłkę w błękitnej tęczówce, każdy kasztanowy kosmyk opadający na jej bladą twarz. Gdzieś kątem oka uchwyciłem śmiertelnie poważną minę mojego brata, którą próbował zakryć rozbawienie, gdzie indziej dostrzegłem u jakiejś dziewczyny dobrze ukryty wyraz zazdrości na twarzy na widok jakiejś pary. To nie było dla mnie ważne.
-Stęskniłam się – odezwała się tym swoim miękkim głosem, w którym słychać było zarówno kpinę, wesołość, nieco kokieterii, ale i szczerość. Gdzieś z oddali docierały do mnie ardeńskie komplementy kłamliwie prawione jakiejś kunoichi, mieszały się z dyskusjami na temat nowego sojuszu albo wybuchu w Sarel.
Nawet nie mieli pojęcia, że poznałem już niemal wszystkie intrygi, tajemnice, kłamstwa i kolaboracje całej arystokracji Ardenii.
Ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
-Ja też – odparłem cicho. Potrafiłem zapanować nad umysłem niemalże każdego shinobi, a moje własne kąciki ust odmawiały mi posłuszeństwa i leniwie wędrowały w górę.
Zaśmiała się dźwięcznie. Miała naprawdę piękny śmiech…

***

-Och, Sasuke, a co ty robisz na tym balu?
Nie odpowiedziałem. I nie zamierzałem. Taksowałem ją jedynie uważnym, nieco mrocznym i nieodgadnionym spojrzeniem. Mieszkanie wspólnie z bratem miało swoje plusy. To przy nim właśnie nauczyłem się pozbywać całkowicie wszelkich emocji z twarzy, co i wcześniej wychodziło mi nieźle, jednak przy nim opanowałem to do perfekcji.
Moja taktyka, polegająca na zachowaniu milczenia i jedynie wpatrywaniu się w nią, jakbym chciał ją zabić samą siłą woli najwyraźniej się sprawdzała, co nie było dziwne przy jej gadatliwości. Wreszcie znalazłem coś, co było na Szeptaczkę swoistym hakiem – cisza. Zaczęła się nieco niepewnie wiercić i wyraźnie starała się zachować między nami jak największą odległość, oczywiście na tyle, na ile mogła sobie pozwolić. Na jej nieszczęście wspólny taniec nie dawał jej zbyt dużego pola manewru. Wręcz była na mnie skazana.
-Wiem, że jestem zajebista, ale żeby aż tak, że aż odebrało ci mowę? – spróbowała rozładować sytuację jakimś kolejnym durnym żarcikiem. Kiepsko ci idzie, Mardi. Najwyraźniej sama to zauważyła, bo postanowiła ugryźć temat z innej strony. – Więc, jak ci się podobał taniec z Sheeiren?
-Poza tym, że niemal całkowicie pozbawiła mnie męskiej dumy i godności, nie pozostawiając na mnie suchej nitki? – odezwałem się drwiąco.
-Mówisz, jakbyś kiedykolwiek miał jakąś męską dumę albo godność…
-Nie pomagasz sobie, Hatake – udałem, że robię zdecydowany krok do przodu, na co ona natychmiast zareagowała, niemal odskakując w tył. Gdybym nie trzymał jej w, przyznaję, dosyć silnym uścisku, zapewne poleciałaby z hukiem na plecy. Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Tego potrzebowałem. Na widok mojego cwanego uśmieszku, przez jej twarz przebiegł wyraz niezadowolenia, ale szybko zamaskowała go pozorną swobodą i relaksem.
-Nie potrzebuję – odparła. Była pewna swoich słów. Albo świetnie udawała. – Nic nie zrobisz, tygrysie. Ludzie wokół i w ogóle…
-Myślisz, że gdybym chciał, to by mnie to powstrzymało?
-A nie powstrzymałoby?
W odpowiedzi jedynie wykrzywiłem usta w pogardliwym, zagadkowym uśmiechu. To było nawet zabawne, widzieć Mardi lekko zaniepokojoną, próbującą mieć chociaż szczątkową władzę. Chociaż na chwilę przestała rzucać swoimi kpiącymi tekstami w moją stronę, a zachowała powagę. Nie powiem, ta sytuacja podobała mi się coraz bardziej.
Oczywiście, miała rację. Nic bym jej nie zrobił, nie z powodu takiej błahostki. A już na pewno nie przy tych wszystkich ludziach. Byli jej immunitetem. Poza tym była kobietą. Ale zanim miała się tego dowiedzieć, dlaczego by nie potrzymać jej trochę w niepewności? Z natury wolałem, aby ludzie uważali mnie za groźniejszego niż czasem w rzeczywistości byłem.
-Okej, dobra – wywróciła oczami, jednak postarała się, aby nie spuścić ze mnie uważnego wzroku. To mnie niemal bawiło. Jakbym był jakimś drapieżnikiem szykującym się do ataku na swoją ofiarę. Musiałem wypaść naprawdę przekonująco, skoro myślała, że rzucę się na nią na środku tej sali. Mimo wszystko, naprawdę nie mam pojęcia, jak mocno jakakolwiek kobieta musiałaby mnie wyprowadzić z równowagi, aby skłonić do rękoczynów. – Wiem, że to było godne największej suki…
-Delikatnie mówiąc.
-Ale powinieneś spojrzeć na plusy! – uśmiechnęła się do mnie promiennie, jakby oznajmiała mi, że wygrałem roczny zapas pomidorów. – Ja nie żartuję. Rozejrzyj się. Czy widzisz jakąś głupią łachudrę, która prosiłaby cię teraz do tańca albo patrzyła na ciebie z zupełnie niezrozumiałym dla mnie zachwytem?
Mój wzrok, wzmocniony dodatkowo Sharinganem, mimowolnie omiótł najbliższe osoby. Mardi nie kłamała – zero zainteresowania mną przez płeć przeciwną. I przez moją płeć również, Bogu dzięki. Cóż, faktycznie, miało to swoją dobrą stronę. Przynajmniej nie czułem się już, jakbym był śledzony przez kilkanaście par reflektorów.
-No widzisz, jak ja się dla was poświęcam? – usłyszałem jej retoryczne pytanie, zaakcentowane w dodatku pozornie rozpaczliwym westchnięciem. – No narażam na szwank moją reputację, abyście wy mieli spokojny wieczór…
-Tak, to z pewnością dlatego – warknąłem z sarkazmem, rozładowując tym samym napiętą atmosferę i kończąc tą zabawę. Dostrzegłem, jak jej klatka piersiowa opada z ulgą, co mimo wszystko dziewczyna starała się ukryć. Za późno, Hatake, widziałem to.
Na moment z sali znikła melodia, pozostawiając po sobie jedynie szum, tworzony przez wszystkich ludzi. Przystanęliśmy w miejscu, szykując się do zejścia z parkietu. Zarówno ona jak i ja mieliśmy dosyć i nawet nie musieliśmy się ze sobą porozumiewać, aby to wiedzieć. Widziałem, jak dziewczyna już otwiera usta, a jej psotne spojrzenie mówiło, że szykuje mi jakąś ciętą ripostę. Jednakże nie zdążyła mi się odgryźć.

***

-Odbijany! – rozległ się melodyjny, tym razem kobiecy głos, uniemożliwiając mi tym samym odpowiedź. Równo z rozpoczęciem się nowego kawałka, odwróciłam się tyłem do tymczasowego partnera.
Doprawdy, ludzie dzisiaj wariowali z tym odbijanym. Jednym szczęściem było to, że nikt nie odbijał mnie, a natomiast mojego partnera. Mimo że nie było to raczej poprawne zachowanie, z racji, że to mężczyźni z zasady odbijali kobiety, to stanowiło dla mnie spory plus. Do czasu, gdy nie dotarło do mnie, że ten głos należał do nikogo innego jak do Kurenai.
Na pewno tańczyła z kimś innym. Na pewno już dawno się rozłączyli, poodbijali się i w ogóle. Na pewno, po prostu nie mogło być inaczej. Przecież to niemożliwe, abym właśnie tańczyła…
-Jak uroczo! – krzyknęłam z przesadnym entuzjazmem, standardowo ukrywając za maską prześmiewczości i drwiny swoje prawdziwe uczucia. Zawsze tak robiłam. W tym byłam dobra. Mimo że uśmiechałam się teraz cynicznie, sprawiając wrażenie całkowicie zrelaksowanej, to w środku… cóż, bez owijania w bawełnę: trzęsłam się po prostu ze złości. Nie z jakiegoś konkretnego powodu czy jasno określonej przyczyny. Tak po prostu. Na sam jego widok. Dla zasady.
Z jego spojrzenia chłodnych oczu, czy raczej oka nie mogłam nic wyczytać. Gdyby nie to, że jakiś ułamek sekundy temu, podobnie jak zapewne moje, wyrażały bezgraniczne zdumienie, pomyślałabym, że od początku wiedział, że do tego dojdzie.
-Taniec z ojcem. Czy to nie o tym marzy każda nastolatka? – grałam dalej pozornie zachwyconym głosem, odbywając z nim niezgrabny taniec. Po kimś musiałam odziedziczyć nieporadność na parkiecie.
-Daruj sobie – usłyszałam chłodną, obojętną odpowiedź. Oczywiście, że obojętną. A jaką by inną?
Ten wieczór nie mógł być cudowniejszy.

***

-Chciałem usiąść – burknąłem z niezadowoleniem do czarnowłosej kunoichi, która ze skupieniem wpatrywała się Hatake i jego córkę. Nie doczekawszy się od niej odpowiedzi, prychnąłem na znak urazy, ale mimowolnie również spojrzałem w tamtą stronę.
-Wiesz, że to bez sensu – powiedziałem cicho. Rozpoznałem, że mnie usłyszała po jej zmarszczonych brwiach. Chyba nie spodobało jej się, że zwracam się do niej po imieniu. Jednak w żaden sposób tego nie skomentowała, nadal ostentacyjnie mnie ignorując.
Nie mam pojęcia, co tym działaniem chciała uzyskać Kurenai, naprawdę. Przecież to było niemożliwe, aby kilka minut, powiedzmy, sam na sam ze sobą wystarczyło, aby naprawić to, co niszczyło się przez siedem lat czy ileś tam. Takie rzeczy działy się jedynie w filmach, nie w rzeczywistości. Ja z Itachim potrzebowaliśmy co najmniej roku, aby zacząć się normalnie ze sobą dogadywać, a nasze nastawienie było stokrotnie lepsze. Obserwowałem rozwój tej sytuacji. To się skończy źle.
Wpatrywali się w siebie z otwartą wrogością, a ich sylwetki były spięte i sztywne. Usta Mardi poruszały się bezgłośnie, mówiła coś do niego. Przyglądała mu się drwiąco i pogardliwie, najwyraźniej czekając na odpowiedź. Nagle jej brwi zmarszczyły się, a lodowate oczy zaczęły ciskać błyskawice. Już nie była taka wesoła i pewna siebie. Dalsza rozmowa najwyraźniej szła coraz gorszym tokiem, ponieważ dziewczyna w pewnym momencie aż uchyliła usta i wręcz wyrwała się Kakashiemu, przestając tańczyć.
Wielki nietakt. Nie minęła sekunda, gdy ostre, oburzone spojrzenia wbiły się w Szeptaczkę, jednak ona nie zwracała na to uwagi. Patrzyła jedynie z niedowierzaniem na mojego nauczyciela, który odwrócił głowę dumnie w bok. Minęło kilka sekund, zanim ochłonęła. Na jej twarzy pojawił się tak dobrze znany mi wyraz pogardy i drwiny, i jeszcze jakiś dziwny, obcy grymas, który u niej widziałem pierwszy raz. Nie mogłem znaleźć określenia. Rozczarowanie? Smutek? Złość? Jakieś dziwne szyderstwo? Czułem, że wciąż nie trafiałem z nazwami.
Czy, biorąc pod uwagę jej porywczy i mimo wszystko silny charakter, to mógł być… ból?
Wow. Co musiał powiedzieć białowłosy, aby doprowadzić Mardi do takiego stanu?
-Cholera… - usłyszałem zawiedziony szept starszej kunoichi.
Co ona myślała? Że nagle wpadną sobie w ramiona, pogadają i wszystko będzie cacy? To była Mardi i to był Kakashi. Nie mogło pójść tak łatwo.
-Mówiłem – wzruszyłem ramionami i dalej obserwowałem nieświadomą niczego rodzinkę.
Właściwie nie było już czego obserwować. Dawno przestali tańczyć. Mardi odchodziła dumnym krokiem z parkietu, Bóg jeden wiedział dokąd, a Kakashi jeszcze przez chwilę stał w miejscu, sprawiając wrażenie, jakby ta sytuacja nie wywołała w nim większych emocji. Dopiero gdy dostrzegłem pełen złości i rozdrażnienia ruch, z jakim luzował sobie krawat pod szyją, zrozumiałem, że wcale nie był taki spokojny i odprężony, na jakiego się kreował.
Szeptaczka zniknęła mi całkowicie z oczu. Po chwili rozglądania się ze zdezorientowaniem po okolicy, dostrzegłem jak jedne z kilku drzwi lekko się uchylają. Zupełnie jakby ktoś w złości trzasnął nimi z taką mocą, że nie zdołały się zamknąć i odskoczyły.
-Po co ona tam poszła? – dosłyszałem nieco zdziwiony głos kunoichi.
Z tego co zdążyłem zauważyć, Mardi nie była osobą, która działała zbyt impulsywnie lub skrajnie irracjonalnie. Nawet jeśli teraz puściły jej emocje, na pewno nie zamierzała wybiec z balu z dramatycznym okrzykiem, aby usiąść gdzieś w kącie i rozpłakać się jak bezbronna dziewczynka. Znając ją, pewnie po prostu chciała wyjść na świeże powietrze, zwyzywać w przestrzeń ojca, po czym wrócić z uprzejmym, sztucznym uśmiechem i udawać, że cudnie się bawi. Szkoda tylko, że zamiast wyjść na świeże powietrze, pomyliła się i wybrała drzwi prowadzące w stronę krętych korytarzy i szeregu różnych balkonów. Ta jej orientacja w terenie była tak żałosna, że niemal zabawna.
Nie chciało mi się dzielić spostrzeżeniami z Kurenai, więc po prostu wzruszyłem obojętnie ramionami. Jednak najwyraźniej nie dotarł do niej sens tego gestu, który wyraźnie brzmiał: „daj mi święty spokój”.
-Sasuke?
Odwróciłem wzrok od drzwi i rzuciłem jej pytające spojrzenie.
-Wyręcz mnie i idź sprawdzić, co z nią. Ja muszę iść do jej ojca.
-Po co? – burknąłem. – Nie mają po sześć latek, poradzą sobie.
-Po ich zachowaniu czasem można wywnioskować co innego – odparła, a moje kąciki ust mimowolnie zadrżały. – Po prostu to sprawdź, dobra? Dla pewności. Poza tym chyba nie chcesz zgubić partnerki, prawda?
Jak na zawołanie melodia ucichła, a wokół rozbrzmiały oklaski. Kurenai odsunęła się ode mnie i po raz ostatni rzuciła mi naglące, pytające spojrzenie. Wahałem się ułamek sekundy, w końcu jednak skinąłem sztywno głową. Nie oglądając się już za kobietą, skierowałem się w stronę, w którą udała się Mardi.
Szukanie jej nie zajęło mi sporo czasu. Musiałem pokonać jedynie parę pięter i trafić na odpowiedni balkon czy altankę, cokolwiek to było. No i Sharingan okazał się dosyć przydatny.
Jeszcze mnie nie zauważyła. Wciąż trwała w, jak podejrzewałem tej samej pozie: siedząc na drewnianej balustradzie, oparta plecami o pobliską ścianę, z nogami beztrosko i mało elegancko zarzuconymi po obu stronach poręczy oraz zamkniętymi oczyma. Miałem świetny widok na jej profil i ładnie wymodelowaną sylwetkę. Jej czarne jak smoła włosy w wątłym świetle ulicznych latarenek na dole i mizernym blasku gwiazd nabrały jeszcze głębszej barwy. Powinienem był już dawno zasygnalizować jej swoją obecność, ale jakaś dziwna siła przykuła mnie do ziemi, nakazując mi tylko się w nią wpatrywać. Ach, ten alkohol…
W końcu bez mojej pomocy zdała sobie sprawę z tego, że nie jest sama. Otworzyła oczy i obrzuciła mnie złowrogim spojrzeniem. Jakbym oznajmił jej, że zabrałem jej ostatnią porcję jedzenia.
Przez jedną śmieszną chwilę staliśmy tak i mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu Hatake dała za wygraną.
-Jeśli myślisz, że wszystko ci teraz wyśpiewam… - odezwała się nienawistnie.
-Jeśli myślisz, że mnie to w ogóle interesuje… - odparłem, unosząc pogardliwie brew.
Kłamałem. Nie oszukujmy się, interesowało cholernie. Jednak doszedłem do wniosku, że wyciągnę to z jej ojca. Nie wyglądała na kogoś, kto miał ochotę zwierzać się ze swoich problemów. A już na pewno nie komuś, kogo znała niecałe dwa tygodnie.  Poza tym z autopsji wiedziałem, że po kiepskich doświadczeniach ludzie naprawdę nie chcą z nikim o tym gadać. Wtedy chce się zapomnieć, nie myśleć o tym. Świetnie pamiętałem, jak irytowały mnie te durne, troskliwe pytania: „Sasuke, może chcesz o tym pogadać?”, „Sasuke, wszystko w porządku?” „Sasuke, porozmawiajmy”. Nie, do cholery, nie porozmawiajmy. Mój brat właśnie wybił mi rodzinę. Zostawcie mnie wszyscy w spokoju.
Może to nie było to samo, ale coś w tym stylu musiała czuć Mardi.
-Wyszłam się przewietrzyć – warknęła po kilku sekundach, jakby koniecznie chciała się usprawiedliwić.
-Tak jak ja – wzruszyłem obojętnie ramionami, po czym wetknąłem ręce w kieszenie i podszedłem leniwym krokiem do barierki, nic nie robiąc sobie z jej czujnego wzroku.

***

Co on tu jeszcze robił? Z jego twarzy nie sposób było nic wyczytać. Obserwowałam więc niepewnie i uważnie, jak chłopak opiera się łokciami o poręcz i rzuca przelotne spojrzenie w stronę nieboskłonu. Nieco zaciekawiona, ostrożnie uniosłam się z miejsca, stanęłam na balustradzie, na wszelki wypadek trzymając otwartą dłoń na ścianie. Nie martwiłam się za bardzo tym, że jestem kilkanaście metrów nad ziemią. Spojrzałam w stronę, w którą patrzył jeszcze przed chwilą Sasuke.
-Niezłe mamy dziś niebo, co? – odezwałam się z wyraźną niechęcią i wrogością po jakiejś minucie milczenia. Miałam nadzieję, że zrozumie przez to mój komunikat, mówiący: "zejdź mi z oczu i nigdy się nie pokazuj".
Akurat teraz, gdy mimowolnie przypominałam sobie „rozmowę” z Kakashim, Uchiha był ostatnią osobą, którą chciałabym teraz widzieć. A wszystko przez ten durny taniec z Nim! Wiedziałam, że Kurenai chciała dobrze, ale prawdę mówiąc jedynie pogorszyła sprawę. I do tego sprawiła, że nienawidziłam o jedną osobę więcej. A konkretniej tego aroganckiego, durnego pupilka mojego ojca, Uchihę, o którego ponoć tak bardzo się troszczył. Niby dlaczego? Co niby było w nim takiego wyjątkowego i wspaniałego? Co miał takiego w sobie, co sprawiało, że to akurat jego mój ojciec traktował jak swojego syna? Przecież to ja, to ja powinnam…
Nawet w myślach nie odważyłam się dokończyć. Odruchowo potrząsnęłam głową, jakby to miało odgonić te myśli. Zresztą, co mnie do cholery interesowały ich stosunki między sobą? Mogli sobie zostać nawet najlepszymi przyjaciółmi i czesać nawzajem warkoczyki czy dobierać kolor firanek do salonu, mi nie było nic do tego. Proszę bardzo. Ja sobie poradzę.
Aby nieco się ogarnąć, odchyliłam się trochę i spojrzałam na wcześniej wspomniane niebo. Tej nocy wyjątkowo wyraźnie eksponowały się srebrne, drobne gwiazdy. Niechcący westchnęłam z cichym zachwytem. Takim prawdziwym, nieudawanym. Niewiele było widoków lub sytuacji na świecie, które mogły wywołać w mnie jeszcze poruszenie. Bądź co bądź, korzystałam z możliwości podróżowania między wymiarami dużo częściej niż większość Szeptaczy. Wiele więc rzeczy, którymi inni by się zachwycali, mnie zdążyło już spowszednieć i znudzić się. Ale gwiazdy… to było coś innego. Stanowiły dla mnie wyjątek. Bez względu na to, w jakim wymiarze aktualnie się znajdowałam, zawsze znalazłam czas na to, aby chociaż jednego wieczoru spojrzeć na niebo.
Rzecz jasna, nie było tylko jednego, jedynego gwieździstego nieba. Każdy wymiar ma swoje osobiste gwiazdy, galaktyki i niekończący się wszechświat. Ale każdy miał w sobie to coś, co sprawiało, że ciężko było mi oderwać wzrok.
-Faktycznie – usłyszałam po chwili milczenia cichą odpowiedź. Ku mojemu zdziwieniu, nie miała w sobie ani krzty kpiny lub cynizmu. Sasuke powiedział to szczerze. Tak mnie to zaskoczyło, że aż spojrzałam na niego w dół i zapomniałam o tym, że przecież teraz miałam go nienawidzić z całego serca.
Czarnowłosy aktualnie patrzył z tą swoją uchihowatą chłodną wyższością spod grzywki na moje stopy w wysokich butach, balansujące na poręczy, aż wreszcie zdmuchnął jakiś kosmyk z oczu i ponownie utkwił obojętny wzrok w panoramie wioski.
-Zejdź z tego i stój normalnie – wycedził oschle.  
-Nie będziesz mi układał życia – krzyknęłam wesoło i jakby na potwierdzenie swoich słów przespacerowałam się po poręczy aż do jego przedramion o nią opartych. Jednak zaraz przypomniałam sobie o swoim skromnym stroju, więc pospiesznie, acz niechętnie wypełniłam jego polecenie. Wywrócił oczami, ale nie odwrócił ich od jakiegoś punktu w dali.
To był jeden z tych rzadkich momentów, gdy na jego twarzy nie gościła żadna ponurość ani tradycyjny chłód, każący każdemu trzymać się od niego z daleka. Zawsze był taki… mroczny. Tak, to określenie zdecydowanie pasowało. Zimny, zdystansowany, stanowczy, niedostępny dla innych, wrogi. Poza ligą. Ale nie teraz. Nie miał zmarszczonych brwi ani ust wykrzywionych w wyrazie pogardy, jego czarne oczy nie wyrażały żadnej oschłości. Właściwie to nie wyrażały nic poza jakąś dziwną, nieznaną mi melancholią. Wiele bym dała, aby dowiedzieć się, gdzie teraz był i o czym myślał.
-Czego? – zapytał, a na jego twarzy zaigrał drwiący uśmiech. Wyczuł, że się w niego wpatruję. Z jego twarzy na chwilę zniknęła zaduma, ale nie z oczu.
Wzruszyłam ramionami.
-Nic. Chujowo je stąd widać – wskazałam głową gwiazdy.
Westchnął i skrzywił się na dźwięk przekleństwa, ale nie skomentował. Jedynie ponownie odwrócił głowę w stronę nieboskłonu.
-Znam miejsce, gdzie widać je dużo lepiej – powiedział nagle. Mówił tak cicho, że musiałam porządnie wytężyć słuch, aby pojąć sens zdania. Zawahał się na krótką chwilą, ale postanowił kontynuować: – Niemal całe niebo. Stamtąd jest niezły widok.
-Chciałabym to zobaczyć – szepnęłam, zanim zdołałam się powstrzymać.
Dziwna była ta chwila. Ja zapominałam jawnie okazywać wrogość mojemu partnerowi, chociaż niecałe pięć minut temu poprzysięgłam mu nienawiść do końca życia, a on, świadomie bądź nie, sprawiał wrażenie nieco bardziej otwartego niż kiedykolwiek.
-Kiedyś ci pokażę.
Spojrzałam na niego zdziwiona, nie będąc pewna, czy się nie przesłyszałam. Jednak nie było mi dane dłużej się nad tym rozwodzić, ponieważ przypomniałam sobie o pewnym, niby nic nieznaczącym elemencie.
Oh.
-Chyba nie pokażesz – mruknęłam pod nosem. Poczułam, jak jego wzrok przenosi się ze średnim zainteresowaniem na mnie. – Jutro wyjeżdżam i… raczej się już nie zobaczymy. Nawet mi trochę żal, wiesz? – dodałam, zanim zdołałam ugryźć się w język.
-Aż tak pokochałaś tą Wioskę? – zakpił. Znowu trudno było mi doszukać się śladów jakichkolwiek uczuć. Jakby moje oświadczenie nie wywołało w nim głębszych emocji. A może faktycznie nie wywołało? Dlaczego na tą myśl poczułam się tak dziwnie?
-Nie, nadal jej nienawidzę i najchętniej bym ją spaliła – stwierdziłam swobodnie. – Ale lubię cię denerwować. Tak słodko marszczysz wtedy brewki – poczułam triumf, gdy usłyszałam oczekiwane, pogardliwe prychnięcie. – I ludzie są tu nawet zabawni… Ino czy twoja różowa przyjaciółka… Swoją drogą, wiesz, że Ino też jest na…
-W takim razie pokażę ci je dzisiaj – właściwie przerwał mi w połowie zdania. Tak byłam przyzwyczajona do jego bezczelności, że nawet się o to nie obraziłam. Cóż, prawdą było też, że ja raczej rzadko obrażałam się o cokolwiek. A sprawa z Kakashim… no, to było coś innego.
-W sensie… teraz? – spojrzałam na niego sceptycznie. Sasuke nie pasował mi do kogoś działającego spontanicznie lub irracjonalnie. – Oreli się wkurwi.
-To niedaleko – wzruszył ramionami i odepchnął się od poręczy. Spojrzał na mnie z rozbawieniem, zupełnie jakby rzucał mi wyzwanie. – No chodź. Tylko pięć minut. Pójdziemy dachami, będzie szybciej i bliżej. Poza tym i tak masz gdzieś Oreli – dodał, jakby właśnie zdał sobie z tego sprawę.
-No dobra – powiedziałam nagle. Ten tekst o dachach przekonał mnie chyba najbardziej. Już chciałam chwycić za jakąś nierówność budynku i rozpocząć wspinaczkę, ale zaraz opamiętałam się, ciągle mając w myślach wizję podwijającej mi się sukienki. Podrapałam się po karku. – Może ty idź pierwszy.
W odpowiedzi uśmiechnął się jedynie z wyższością, po czym bez żadnej zapowiedzi skoczył na balustradę i błyskawicznie zaczął się wspinać. Nie mogłam mu tego odmówić, drań miał grację. Moje usta mimowolnie rozchyliły się w drapieżnym uśmiechu na myśl o małej przebieżce. Podążyłam za nim. Gdy dotarłam na dach, Uchiha był już daleko na przedzie. Zwęziłam oczy. Cwanił się, bo gnojek mógł korzystać ze swojej chakry, przez co był sprawniejszy i zwinniejszy. Nie marnując więcej czasu, rozpędziłam się i skoczyłam na kolejny dach. Też jestem wysportowana Uchiha, miałam ochotę mu krzyknąć. Ale gram fair i nie korzystam ze swoich mocy, w przeciwieństwie do ciebie. Inna sprawa, że chwilowo ich nie miałam…
Po jakichś dziesięciu minutach Sasuke się zatrzymał. Pięć sekund później wylądowałam obok niego, starając się ukryć przyspieszony oddech. Jednak jego pełen satysfakcji uśmieszek utwierdził mnie w przekonaniu, że i tak to zauważył. Czekaj, Uchiha, pogadamy, jak tobie spierdoli gdzieś chakra.
Dopiero teraz się wyprostowałam i rozejrzałam po okolicy. Och, mój Boże. Właśnie stałam na jednej z monumentalnych głów, przedstawiającej podobiznę Tsunade. Zagwizdałam z aprobatą, unosząc wzrok.
O rany. Uchiha nie kłamał. Nie miałam pojęcia, że kilkanaście metrów wyżej mogę zauważyć aż taką różnicę. Miałam wręcz wrażenie, że mogę dotknąć tych gwiazd. Byłam tak blisko…
Szybko przywołałam się do porządku.
-Och, wybacz Tsunade – zadrwiłam, przerywając ciszę i odchylając się do przodu, spojrzałam w dół. Dostrzegłam zarys pomnikowego nosa kobiety. – Nie chciałabym żebyś, no wiesz… miała mnie na swojej głowie – czarnowłosy wywrócił oczami na ten suchy dowcip, a ja uśmiechnęłam się głupio. No dajcie spokój, przecież takie są najzabawniejsze, skąd ta dezaprobata w jego oczach? – Przebywanie tutaj w ogóle jest legalne?
-Nie mam pojęcia. I… co? – zapytał, z pozoru obojętnie.
-W sumie to… - zaczęłam, mając na ustach jakąś wyjątkowo chamski tekst. Jednak coś w jego spojrzeniu nie pozwoliło mi dokończyć. Kiedy tak wpatrywał się we mnie, może nawet nieświadomie miał w sobie coś z dzieciaka, który czeka na coś z naiwną nadzieją i niecierpliwością. Na świętego Mikołaja na przykład. To było takie dziwne, wręcz niepasujące do jego wiecznie chłodnej i pogardliwej twarzy. Jednak nie chciałam tego niszczyć. – W sumie to, przyznaję, robi niezłe wrażenie… Wiesz, niezależnie od wymiaru w jakim jestem, wszędzie gwiazdy są jakoś nazywane. Konstelacje i tym podobne… Wy też je nazywacie jakoś?
Przez chwilę przypatrywał mi się w milczeniu, jakby zastanawiał się, czy jestem godna, aby udzielić mi odpowiedzi. W końcu westchnął i położył się na plecach, mając lepszy widok na nieboskłon. Założył niedbale ręce za głowę.
-Tak. Tam… - wskazał na pięć najjaśniejszych gwiazd, układających się w długi krzyż. Lub miecz, jak kto woli. - …te pięć gwiazd tworzy Miecz Jednego Wojownika. Pochodzi od jednej z legend o Bitwie Jednego Wojownika, w której dwa wojska starły się ze sobą i wybiły nawzajem. Przy życiu zostali jedynie dwaj dowódcy przeciwnych obozów. Ponoć leżeli siedem dni i nocy obok siebie, tak wycieńczeni, że nie mogli się wzajemnie wykończyć. Więc rozmawiali, a na końcu doszli do wniosku, że to chore, że dla jakiejś głupiej idei powybijali się nawzajem. Przeżyli i gdy tylko doprowadzono ich do porządku, podpisali dożywotni traktat pokojowy. Z kolei tam… - wskazał na kolejny gwiazdozbiór, tym razem przedstawiający duże nagromadzenie gwiazd w jednym miejscu. W tym czasie położyłam się obok niego, aby również mieć lepszy widok. Zgięłam nogi w kolanach i zaplotłam ręce. Zaczynało robić się nieco chłodno. - … to konstelacja Heitaro. Pochodzi od jakiegoś kolesia, który ożenił się z duchem wierzby i miał z nią potem dzieci czy coś takiego…
-Dendrofilia. Wszędzie dendrofilia… – nie mogłam powstrzymać się od głupiej uwagi, na co on jedynie wywrócił oczami. Jego łokieć zasłaniał mi nieco widok, ale czyżbym dostrzegła na jego ustach lekki półuśmiech? No proszę.
-…Potem wierzbę ścięto i drzewo umarło, a razem z nim jej duch*.
-Nie sądziłam, że tak się znasz – stwierdziłam psotnie, przekręcając się w jego stronę i opierając głowę na łokciu.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w białe punkciki na nocnym niebie. Sprawiał wrażenie, jakby zapomniał o mojej obecności.
-Lubię gwiazdy – stwierdził wreszcie cicho. Tak cicho, że równie dobrze mogłam uznać to za omam słuchowy. Jednakże jego poruszające się w niemal bezgłośnym szepcie usta nie mogły kłamać. Myślałam, że się przesłyszałam. Właśnie wielki, wspaniały Uchiha, który myśli, że jest ponad wszystko i wszystkich, przyznał się, że coś lubi. Dlaczego, na litość boską, nie miałam przy sobie aparatu…
-Mikoto je uwielbiała – dodał po chwili jeszcze ciszej, o ile to było w ogóle możliwe. No i jak tu zareagować? Nie do tego mnie przyzwyczaił. Po ułamku sekundy zastanawiania się postawiłam na milczenie, co on wykorzystał i jakby wbrew sobie, mówił dalej. Nawet na mnie nie spojrzał. – Często… często siadała wieczorem na ganku i patrzyła w niebo. Wtedy siadałem obok niej, a ona mi opowiadała. Mnóstwo znała takich mitów czy legend... Czasem przyłączał się też Itachi – westchnął i zamilkł na chwilę, a na jego ustach, tak, widziałam wyraźnie, błąkał się delikatny uśmiech. O rany. Sasuke Uchiha właśnie opowiadał mi o swoim dzieciństwie. Trudno mi było wyobrazić sobie go jako małego chłopca słuchającego z zafascynowaniem matki, w dodatku w towarzystwie brata. – To było… - przerwał nagle.
Jakie, było jakie? Mów dalej, błagałam go w myślach. Nie chciałam, żeby kończył. Jeszcze nigdy nie czułam między nami takiego porozumienia jak teraz. Czy on po prostu… tęsknił?
Moje mentalne prośby do niego nie dotarły, bo odchrząknął, a jego twarz i głos ponownie zostały pozbawione wszelkich emocji. Chyba zorientował się, że zapędził się nieco w swoich rozmyślaniach. Wskazał podbródkiem na niebo.
-Opowiedzieć ci więcej o nich?
Przez chwilę myślałam, że zdradzi mi jeszcze coś ze swoich wspomnień, ale zaraz zrozumiałam, że mówił o legendach i mitach związanych z konstelacjami. Nie naciskałam. Wbrew pozorom, potrafiłam uszanować czyjeś decyzje czy pragnienia. Poza tym gwiazdy i związane z nimi historie również mnie cholernie ciekawiły. Skinęłam głową i przeniosłam wzrok z jego twarzy na nocne niebo, starając się ukryć rozczarowanie. Szkoda, Uchiha, że więcej się nie zobaczymy. Oczywiście nie powiedziałam tego na głos.
Nie miałam pojęcia jak długo tak leżeliśmy, ja wsłuchana w jego spokojny głos, a on mówiący mi o różnych historiach i legendach, co chwila wskazując na inny gwiazdozbiór. Jednak na pewno trwało to dłużej, niż obiecane pięć minut. Powinnam już dawno być w dusznej sali, gdzieś tam wśród roztańczonego tłumu, a zamiast tego leżałam jakiś kilometr dalej na wielkim pomniku i oglądałam gwiazdy z Sasuke Uchihą. Rzuciłam dyskretnie okiem na jego spokojną twarz i pozornie zrelaksowaną sylwetkę. 
Ja stąd wyjadę. Ja rzeczywiście stąd odejdę. I to całkiem niedługo, za kilka godzin. Dopiero teraz zaczęło to do mnie tak dobitnie docierać. Nawet nie czułam jakiegoś wielkiego smutku czy nie wiadomo jak silnej tęsknoty. Bądźmy szczerzy, nie miałam za bardzo za czym. Większość ludzi tutaj była mi obca, moje kontakty z Kakashim trudno w ogóle było nazwać kontaktami. Nawet klimat mi tutaj nie odpowiadał, bo dużo bardziej wolałam parne, gorące powietrze Ardenii, w którym przeciętny shinobi od razu by się stopił. A Sasuke był mi mimo wszystko tak obcy, tak daleki, że nawet nie mogłam nazwać go kolegą, a już na pewno nie przyjacielem. Tylko takim tam epizodem w moim życiu. Jednak nie mogłam pozbyć się myśli, że może... może mógłby być kimś więcej niż tylko epizodem. Mógł być moją niezamierzoną szansą na...
No właśnie, na co? 
Ech… Szkoda, Uchiha, że widzimy się po raz ostatni.



* pierwsza legenda jest wymyślona, natomiast druga to taka skrócona i nieco uproszczona wersja autentycznej, japońskiej baśni.


***

No to… witam wszystkich. No i cóż mogę powiedzieć? Strasznie Was przepraszam za tak długą nieobecność, bo chyba… 6 tygodni? Jakoś tak.
Cóż, rzeczywiście długo mnie tu nie było i wiem, że czekaliście na tę piątą notkę. Wiem, że nie wywiązałam się z terminu, przepraszam. Ale no przyznaję, że chwilowo w moim życiu zbyt kolorowo nie jest, co zapewne widać nie tylko po nieobecności, ale i po zaległościach na innych blogach czy po jakości ostatnich komentarzy. Komputer włączyłam dwa dni temu i jak zobaczyłam wszystkie te miłe (lub mniej miłe, ale też dające kopa xD) komentarze, to aż mi wstyd zrobiło. Zwłaszcza Anayanna… Jezu, dziewczyno, normalnie mnie wzruszyłaś *-* Że ci się chciało to od początku czytać, zwłaszcza te pierwsze chujowe notki… Nie no, wyjdź za mnie, błagam <3
No więc jeszcze raz przepraszam Was bardzo i… nie będę Was okłamywać, że będę pojawiać się częściej czy że notka będzie dużo szybciej. Przepraszam Was jeszcze raz, ale jeśli nic się nie zmieni, to obawiam się, że na jakiś czas rozstanę się z blogspotem ;_; Ale to się jeszcze zobaczy, ostrzegę Was na jakąś naprawdę długą przerwę :)
Mam nadzieję, że wynagrodzę Wam to czekanie tym rozdzialikiem, który jak dotąd jest chyba najdłuższym xD Mały bonus do tego w postaci przemyśleń Itachiego, krótkich, bo krótkich, ale jednak xD A jak już jesteśmy przy Itachim… to co tam, ciekawi, co też takiego tajemniczego wie o Mardi, o czym nie wie nikt? A może ma ktoś już pomysł? No, dajecie :D Hehehe, kocham mnożyć zagadki i tajemnice <3
No nic, kocham Was mocno i przepraszam jeszcze raz, że tak spierdoliłam. Obiecuję nadrobić wszystkie blogi, jakie mam do nadrobienia. Całuję ;*