Dla Anayanny,
Mojej pierwszej
(komentującej) czytelniczki.
Nie zapomniałam o
tym, kochanie ;*
Po piętnastu
sekundach nie wytrzymałem.
-Dobra, to jest
dziwne – stwierdziłem w końcu z rozdrażnieniem, starając się zachować jak
najmniejszy kontakt fizyczny. Do cholery, mogłem się z nim tłuc, podawać mu
kubek z herbatą, nie wiem, opierać się o niego, gdy trudno było iść po jakiejś
misji, ale… no przecież nie obejmować się w tańcu! Bez przesady.
Natarczywe
spojrzenia wszystkich wokół wcale nie pomagały. No ale trudno się dziwić. No
bo, proszę was, dwójka mężczyzn, w dodatku braci? To nie była normalna
sytuacja.
Kiedy już się
otrząsnąłem z szoku, zaczęła we mnie powoli kiełkować dezaprobata wobec
zachowania Mardi, aby po chwili przerodzić się w czysty gniew. Więc ja, Sasuke
Uchiha, mający w zwyczaju ignorować każdą pojedynczą istotę, poszedłem z nią na
ten durny bal z czystej dobroci serca, nauczyłem się tańczyć, bo księżniczka
sobie zażyczyła, zniosłem rozmowę z jej zdrowo rąbniętym przyjacielem, wybawiłem (przecież na pierwszy rzut oka było widać,
że nie miała ochoty na tamten taniec) ją z łap tamtego kretyna i przez cały
czas grzecznie powstrzymywałem się od uwag na temat jej powinowactwa z
Kakashim, ja, ja to wszystko zrobiłem, po to, aby ta gówniara robiła mi takie
beznadziejne żarciki?
Mardi,
gdziekolwiek teraz jesteś, lepiej tam zostań. Nie ręczę za siebie.
-Doprawdy, Sas?
Nie mów – niby chłodny, ale w rzeczywistości rozbawiony głos Itachiego
odciągnął mnie na chwilę od czarnych myśli.
-Nie mów do
mnie zdrobniale w takim momencie – burknąłem, słysząc, że brzmi to jak jakiś
pieszczotliwy przydomek. I on to doskonale wiedział, widziałem jak ledwo co
powstrzymuje śmiech. Dowcipniś się znalazł. Prawdę mówiąc w ogóle go nie
poznawałem, niemniej w głębi duszy zazdrościłem jego pogody ducha. Mnie aż
skręcało w środku ze złości na młodą. Niech tu tylko wróci. Niech mi się tylko
pokaże na oczy. Mnie się nie drażni. – Dlaczego w ogóle ze sobą… ugh… tańczymy?
-Zadaj to
pytanie swojej partnerce – odparł Itachi i mógłbym się założyć, że w jego
głosie usłyszałem kpinę. Palant. Dobrze wiedział, o co pytam.
-Chodziło mi o
to, czy nie możemy usiąść – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
-Zejście z
parkietu przed zakończeniem piosenki jest uważane w Ardenii za bardzo nie na
miejscu.
-A dwójka braci
tańczących razem jest na miejscu? – nie wytrzymałem i nieco podniosłem z niedowierzaniem
głos. Kilka osób odwróciło w naszą stronę głowy, ale ponieważ i tak wszyscy się
w nas wpatrywali, nie zrobiło mi to różnicy. Z kolei mój brat najwyraźniej
świetnie się bawił. Moim kosztem.
-To
zdecydowanie mniejszy nietakt.
Zacisnąłem zęby
i wbiłem wzrok gdzieś w sufit, aby jeszcze bardziej się nie rozdrażnić jego
spokojem. I wtedy coś zauważyłem.
-A właściwie
dlaczego to ty jesteś, do cholery, na pozycji mężczyzny? – zapytałem z
oburzeniem, zdając sobie sprawę, że to on prowadzi. W naszą stronę ponownie
powędrowało kilka zgorszonych i wzburzonych spojrzeń. Boże święty, ludzie… jak
można w ogóle… przecież to jest mój brat, do cholery…
-I od razu
wiadomo, który z nas jest bardziej męski… – westchnął lekko Itachi z udawaną
rezygnacją, a ja w jego spojrzeniu dostrzegłem złośliwe iskierki. To się nie
działo naprawdę. Co tamta Szeptaczka z nim zrobiła?
-Powiedział,
gotując obiady i sprzątając w domu… – warknąłem cicho. Mógłby przynajmniej
zachować jakieś resztki, nie wiem… itachizmu. Albo chociaż trochę się wściec na
Mardi. Tymczasem nie mogłem liczyć na żadne poparcie z jego strony.
Na szczęście
już po minucie obydwie Szeptaczki pojawiły się w zasięgu naszego wzroku. W
mojej głowie już powoli kształtował się misterny plan zemsty na Mardi. Widząc
moje mordercze spojrzenie, dziewczyna zrobiła minę w stylu: „ups…” i chyba
zrozumiała, na co się naraziła z mojej strony. Gdybym jej nie znał,
powiedziałbym, że przez twarz przemknął jej cień strachu. I bardzo słusznie,
Hatake. Uwierz mi, znam się na zemście.
-O-odbijany –
mruknęła pod nosem, kiedy zbliżyła się wystarczająco i natychmiast doskoczyła
do… mojego brata. Ten jednak nie okazał po sobie żadnego zaskoczenia. Z kolei
ta druga Szeptaczka z tatuażem smoka na plecach, hm… nie bawiła się w ukrywanie
emocji.
-Co ty znowu
robisz, mendo? – warknęła, patrząc na byłą partnerkę z lekkim niedowierzaniem i
złością.
Och, ja dobrze
wiedziałem, co ona robi. Musiałem wyglądać naprawdę groźnie, skoro wolała
towarzystwo mojego brata. Chwyciłem w talii niezadowoloną Sheeiren i wyminąłem
tanecznym krokiem Itachiego wraz z Mardi. Korzystając z tego, że byłem tak
blisko niej, nachyliłem się nieco i syknąłem jej na ucho:
-Mądry ruch.
Ponieważ była
odwrócona tyłem, nie mogłem zobaczyć jej reakcji. Za to mogłem zobaczyć reakcję
Sheeiren.
-Umrzyj, błagam
– syknęła w moją stronę, gdy tylko tamta dwójka się oddaliła. W zdziwieniu aż
uniosłem brwi. Zazwyczaj proces nienawidzenia mnie u kobiet był bardzo długi, o
ile w ogóle następował. Raczej nie oświadczano mi tego, zanim zdążyłem się
przedstawić.
-A ja Uchiha
Sasuke… – odparłem nieco zdezorientowany.
-Ohoho, kolejny
dowcipniś – zadrwiła, nadal mierząc mnie złowrogim spojrzeniem. – Może razem z
Mardi założycie kabaret?
Już miałem na
języku jakąś chamską odpowiedź, ale wtedy przypomniałem sobie, czyją partnerką
jest Sheeiren. Cholera. Itachi był jedyną osobą tutaj, której nie chciałem psuć
wieczoru. Mimo że nie skakał pod sufit ani nie wywijał radosnych salt, ja wiedziałem,
że dzisiaj był… no, szczęśliwy. Jakże mógłbym to zniszczyć?
-Nie lubisz
mnie – ograniczyłem się do oczywistego stwierdzenia. Jej oczy rozszerzyły się w
zdumieniu.
-Co? Ja? Nie
lubić cię? – jej głos aż ociekał jadem i sarkazmem. – Nie! No daj spokój!
-Masz rację, ty
mnie nie nie lubisz – poprawiłem się z lekkim rozbawieniem. – Ty mnie
nienawidzisz.
-Co za bystry
umysł!
***
Wirowałam wśród
wystrojonego tłumu razem z Itachim od jakichś dwóch minut. Podobnie jak brat,
radził sobie na parkiecie świetnie. Przyznaję, to było dosyć dziwne. Nie żebym
miała coś do Itachiego, no ale wiecie… trzecie miejsce na powiedzmy ardeńskim
odpowiedniku księgi Bingo? Wprawdzie wiedziałam, że gdy chciał potrafił być
dużo uprzejmiejszy od Sasuke, jednak nadal pamiętałam też o tym, że bez
problemu mógłby zabić wszystkich tu obecnych jednym machnięciem ręki, gdyby
tylko miał takie życzenie.
Jak już mowa o
zabijaniu jednym machnięciem ręki…
-Chyba nie masz
mi za złe tego wspólnego tańca z Sasuke, co? – zapytałam, uśmiechając się jak
najbardziej niewinnie. – Rozumiesz, awaryjna sytuacja…
-Tak, sprawy z
Sarel nie można było załatwić kiedy indziej – Itachi… tak, zakpił. Bądź
mężczyzną, Mardi, i nie wybałusz na niego oczu. Bądź mężczyzną.
-Wiesz, jaka
jest Sheeiren… raz tu, raz tam… trzeba chwytać okazję póki jest – wzruszyłam
ramionami. – Sasuke chyba tego nie rozumie.
-Chyba nie –
odpowiedział brat wspomnianego. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że po prostu
się ze mnie nabija. W sumie ze mnie i z Sasuke, jakbyśmy dostarczyli mu niezłej
rozrywki. Mały teatrzyk, Mardi Hatake i Sasuke przedstawia. Nie no, ja leżę ze
śmiechu. – Prawdę mówiąc, dawno nie widziałem go tak wściekłego.
-Pocieszające…
- mruknęłam niezbyt wesoło pod nosem.
Gdyby nie to,
że akurat przyglądałam się z uwagą jego twarzy doszukując się reakcji, nie
zauważyłabym, że jego wzrok raz czy dwa skierował się w stronę, gdzie jeszcze
niedawno stali młodszy Uchiha i Imai. Podejrzewałam, że Szeptaczka nienawidzi
mnie teraz z całego serca, jednak gdybyście widzieli ten wzrok Sasuke! Też
byście opóźniali stanięcie z nim oko w oko, nawet jeśli oznaczało to stanięcie
oko w oko z jego bratem.
-Martwisz się,
że jej dokopie? – spytałam, aby naprowadzić rozmowę na inny tor.
-Nie dokopie –
odparł obojętnie, wyraźnie bardzo pewny swoich słów. Skąd miał pewność, że
Sasuke nie postanowi olśnić Szeptaczki swoim urokiem chamskiego dupka? Nie
miałam bladego pojęcia, no ale ktoś taki jak Itachi raczej rzadko się myli. – Z
kolei ona…
-Tak, wiem –
uśmiechnęłam się wesoło. – Ale twój brat ma chyba zbyt zawyżone ego, aby wziąć
sobie jej słowa do serca – nie byłam pewna czy obrażanie brata jednego z
najgroźniejszych ludzi, jakich w życiu poznałam, w dodatku takim drwiącym i
swobodnym głosem było mądrym posunięciem, ale cóż, raz się żyje (YOLO xd).
-Też prawda –
przyznał zrozbawieniem Uchiha po jakimś czasie.
-Więc…
zakładam, że nie odpowiesz na żadne z miliona pytań, jakie chodzi mi teraz po
głowie, prawda?
Obrzucił mnie
nieco wyniosłym spojrzeniem z góry, ale po chwili jego kąciki ust też drgnęły,
widząc moje błagalne spojrzenie.
-Nie.
-Och, no weź –
jęknęłam. Wiedziałam, że ta menda Sheeiren to już na pewno mi nic nie powie.
Ostatnia nadzieja w Itachim. A że na pierwszy rzut oka widać było, że ma świetny
humor, trzeba było to wykorzystać. – Nawet na jedno? Nic nie znaczące?
Westchnął. I to
było westchnięcie w stylu „Idź już sobie”.
-Zależy od
pytania.
-Jak się
poznaliście? Długo się znacie? Czy to ma związek z jej konoszańskim
pochodzeniem? Wie o tym, że byłeś w Aka… mam już skończyć, prawda? – zapytałam
po chwili, czując, że się nieco zapędziłam. Czy raczej widząc jego minę.
-Byłoby miło –
znów się uśmiechnął. Któryś raz z rzędu. Czyżby wiązało się to z obecnością
Sheeiren? Zdawała się wydobywać z niego taką… ludzkość, normalność.
-Okej, w takim
razie tylko jedno pytanie, i dam ci spokój – zarzekłam się, uśmiechając się
drwiąco.
Westchnął i
pokręcił z rezygnacją głową.
-Jedno.
Uśmiechnęłam
się triumfalnie. Hmm, jakie by tu pytanko rzucić na pierwszy ogień? Prawdę
mówiąc, nie spodziewałam się, że Itachi ulegnie, więc nawet żadnego nie
przygotowałam. Rzuciłam więc pierwsze, jakie mi przyszło do głowy:
-Od kiedy się
znacie?
-Od momentu, w
którym znalazłem się w Ardenii po raz pierwszy – odparł bez zająknięcia.
Przypatrywałam mu się milcząco, sądząc, że jakoś to zawęzi, ale nie doczekałam
się kontynuacji.
-Czyli? –
dopytałam.
-Jedno pytanie.
Na chwilę mnie
zatkało.
-No kurwa! –
zaśmiałam się. Cwaniak, nieźle to rozegrał. No, to tyle z zaspokojenia mojej ciekawości.
Bywa. Kiedy ja się tak wyluzowałam w jego towarzystwie?
Przypomniałam
sobie, jak młodszy Uchiha kiedyś tam opowiadał mi, że większość shinobi oraz
kunoichi nadal się nie przyzwyczaiła do jego brata. Teraz nie mogłam tego
zrozumieć. Rzeczywiście, na początku można było poczuć się nieco niezręcznie i
onieśmielić tą jego… genialnością (czy faktem, że wybił cały klan), którą od
razu można było wyczuć, no ale mimo wszystko. Po jakimś czasie spędzonym z nim,
można było się przyzwyczaić. Miał nawet poczucie humoru. I na pewno był miliard
razy uprzejmiejszy od brata.
Jego wzrok
dosłownie na ułamek sekundy utkwił gdzieś ponad moim ramieniem. Przez tą chwilę
nabrał tego wyrazu, który często można było spotkać u Sasuke: taką mieszankę
pogardy i wyniosłej pobłażliwości. Cóż, Itachi mógł być sobie uprzejmy, miły i
kulturalny, ale wciąż pozostawał Uchihą. Wyższość nad innymi była w niego chyba
po prostu wpisana. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam dwoje
ciemnowłosych Szeptaczy stojących pod ścianą i szepczących coś między sobą. Obu
znałam i obu nie lubiłam. No ale, czy był w Radach ktokolwiek, kogo lubiłam,
poza Sheeiren?
-Kombinują, jak
wygryźć z pozycji tego mężczyznę w blond włosach – usłyszałam cichy, niemal
obojętny głos Itachiego, odpowiadający na moje niezadane jeszcze pytanie. Kilka
sekund wystarczyło mu, na rozpracowanie tych idiotów? Mój wzrok automatycznie
przeniósł się na wspomnianego, tańczącego teraz z jakąś czarnowłosą kunoichi.
Podobnie jak mój teraźniejszy partner, raczej się tym nie przejęłam. Takie
próby były na porządku dziennym w Bractwie, naprawdę. Prawie każdy toczył z
kimś jakieś wojenki i bitewki.
-Zastępcę
Wielkiego Administratora – stwierdziłam i ponownie przeniosłam wzrok na
Itachiego. Zdawał się w ogóle nie słyszeć moich słów. Na jego miejscu też
zapewne miałabym gdzieś jakieś nieważne sprawy z innego wymiaru. Westchnęłam
lekko, a moje zaciekawione spojrzenie spoczęło na jego opanowanej twarzy. – Co
ty właściwie widzisz, Itachi?
Przez chwilę
jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
-Wszystko –
odparł wreszcie, a jego oczy ponownie przybrały ten nieodgadniony wyraz. To nie
były jakieś aroganckie przechwałki, ale czyste stwierdzenie faktu. Nie
wątpiłam, że mówił prawdę. Raczej trudno byłoby przed nim cokolwiek ukryć. Był
zbyt… genialny i nieludzki na to.
-Niezły dar –
powiedziałam, aby zapełnić ciszę. Nie wiedzieć czemu, jego słowa napełniły mnie
niepokojem. Sposób, w jaki wypowiedział to „wszystko”…
-Dar… –
powtórzył cicho w zamyśleniu. – Albo przekleństwo. O niektórych rzeczach czasem
lepiej nie wiedzieć… jeśli wiesz, o czym mówię – nagle jego czujny wzrok
spoczął idealnie na moich tęczówkach.
Moje serce na
chwilę dosłownie przestało bić.
To niemożliwe.
To niemożliwe, żeby wiedział. Nikt nie wiedział. Byłam nad wyraz ostrożna.
Jakiś facet, który widział mnie w życiu zaledwie kilka razy, nie mógł, nie mógł
tego wiedzieć. A jednak po ściany mojej czaszki wciąż obijała się głucho jedna
myśl: on wie.
-Ty… - zdołałam
wykrztusić, jednak nie dane mi było dokończyć.
Jakaś kobieca
dłoń chwyciła mnie za nadgarstek i odciągnęła od Itachiego, a ja wpadłam prosto
w czyjeś ramiona. Po chwili w zasięgu mojego wzroku pojawiła się Sheeiren,
obejmująca Itachiego i patrząca na mnie jakbym zaraz miała się na nich rzucić.
Och, no cóż.
Czyli czas zmierzyć się z przeznaczeniem. Powoli odwróciłam się do tyłu z
szerokim, niewinnym uśmiechem, a moje oczy napotkały czarne, bezdenne tęczówki,
w tej chwili raczej nie wróżące mi niczego dobrego. Nie zapomniałam o
incydencie sprzed chwili, ale podobnie jak Itachi zaczęłam udawać, że nic,
absolutnie nic się nie wydarzyło.
-Och, Sasuke...
a co ty robisz na tym balu? – krzyknęłam wesoło.
***
Sheeiren
zadarła nieco głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Niewiele osób miało odwagę to
zrobić. Żaden mięsień mojej twarzy nawet nie drgnął, spokojnie studiując jej
twarz. Każdą pojedynczą rzęsę, każde drwiące zakrzywienie jej perfekcyjnie
wykrojonych ust, każdą jaśniejszą żyłkę w błękitnej tęczówce, każdy kasztanowy
kosmyk opadający na jej bladą twarz. Gdzieś kątem oka uchwyciłem śmiertelnie
poważną minę mojego brata, którą próbował zakryć rozbawienie, gdzie indziej
dostrzegłem u jakiejś dziewczyny dobrze ukryty wyraz zazdrości na twarzy na
widok jakiejś pary. To nie było dla mnie ważne.
-Stęskniłam się
– odezwała się tym swoim miękkim głosem, w którym słychać było zarówno kpinę,
wesołość, nieco kokieterii, ale i szczerość. Gdzieś z oddali docierały do mnie
ardeńskie komplementy kłamliwie prawione jakiejś kunoichi, mieszały się z
dyskusjami na temat nowego sojuszu albo wybuchu w Sarel.
Nawet nie mieli
pojęcia, że poznałem już niemal wszystkie intrygi, tajemnice, kłamstwa i
kolaboracje całej arystokracji Ardenii.
Ale nie miało
to dla mnie żadnego znaczenia.
-Ja też –
odparłem cicho. Potrafiłem zapanować nad umysłem niemalże każdego shinobi, a
moje własne kąciki ust odmawiały mi posłuszeństwa i leniwie wędrowały w górę.
Zaśmiała się
dźwięcznie. Miała naprawdę piękny śmiech…
***
-Och, Sasuke, a
co ty robisz na tym balu?
Nie
odpowiedziałem. I nie zamierzałem. Taksowałem ją jedynie uważnym, nieco
mrocznym i nieodgadnionym spojrzeniem. Mieszkanie wspólnie z bratem miało swoje
plusy. To przy nim właśnie nauczyłem się pozbywać całkowicie wszelkich emocji z
twarzy, co i wcześniej wychodziło mi nieźle, jednak przy nim opanowałem to do
perfekcji.
Moja taktyka,
polegająca na zachowaniu milczenia i jedynie wpatrywaniu się w nią, jakbym
chciał ją zabić samą siłą woli najwyraźniej się sprawdzała, co nie było dziwne
przy jej gadatliwości. Wreszcie znalazłem coś, co było na Szeptaczkę swoistym
hakiem – cisza. Zaczęła się nieco niepewnie wiercić i wyraźnie starała się
zachować między nami jak największą odległość, oczywiście na tyle, na ile mogła
sobie pozwolić. Na jej nieszczęście wspólny taniec nie dawał jej zbyt dużego
pola manewru. Wręcz była na mnie skazana.
-Wiem, że
jestem zajebista, ale żeby aż tak, że aż odebrało ci mowę? – spróbowała
rozładować sytuację jakimś kolejnym durnym żarcikiem. Kiepsko ci idzie, Mardi.
Najwyraźniej sama to zauważyła, bo postanowiła ugryźć temat z innej strony. –
Więc, jak ci się podobał taniec z Sheeiren?
-Poza tym, że
niemal całkowicie pozbawiła mnie męskiej dumy i godności, nie pozostawiając na
mnie suchej nitki? – odezwałem się drwiąco.
-Mówisz, jakbyś
kiedykolwiek miał jakąś męską dumę albo godność…
-Nie pomagasz
sobie, Hatake – udałem, że robię zdecydowany krok do przodu, na co ona
natychmiast zareagowała, niemal odskakując w tył. Gdybym nie trzymał jej w,
przyznaję, dosyć silnym uścisku, zapewne poleciałaby z hukiem na plecy.
Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Tego potrzebowałem. Na widok mojego cwanego
uśmieszku, przez jej twarz przebiegł wyraz niezadowolenia, ale szybko
zamaskowała go pozorną swobodą i relaksem.
-Nie potrzebuję
– odparła. Była pewna swoich słów. Albo świetnie udawała. – Nic nie zrobisz,
tygrysie. Ludzie wokół i w ogóle…
-Myślisz, że
gdybym chciał, to by mnie to powstrzymało?
-A nie
powstrzymałoby?
W odpowiedzi
jedynie wykrzywiłem usta w pogardliwym, zagadkowym uśmiechu. To było nawet
zabawne, widzieć Mardi lekko zaniepokojoną, próbującą mieć chociaż szczątkową
władzę. Chociaż na chwilę przestała rzucać swoimi kpiącymi tekstami w moją
stronę, a zachowała powagę. Nie powiem, ta sytuacja podobała mi się coraz
bardziej.
Oczywiście,
miała rację. Nic bym jej nie zrobił, nie z powodu takiej błahostki. A już na
pewno nie przy tych wszystkich ludziach. Byli jej immunitetem. Poza tym była
kobietą. Ale zanim miała się tego dowiedzieć, dlaczego by nie potrzymać jej
trochę w niepewności? Z natury wolałem, aby ludzie uważali mnie za
groźniejszego niż czasem w rzeczywistości byłem.
-Okej, dobra –
wywróciła oczami, jednak postarała się, aby nie spuścić ze mnie uważnego
wzroku. To mnie niemal bawiło. Jakbym był jakimś drapieżnikiem szykującym się
do ataku na swoją ofiarę. Musiałem wypaść naprawdę przekonująco, skoro myślała,
że rzucę się na nią na środku tej sali. Mimo wszystko, naprawdę nie mam
pojęcia, jak mocno jakakolwiek kobieta musiałaby mnie wyprowadzić z równowagi,
aby skłonić do rękoczynów. – Wiem, że to było godne największej suki…
-Delikatnie
mówiąc.
-Ale powinieneś
spojrzeć na plusy! – uśmiechnęła się do mnie promiennie, jakby oznajmiała mi,
że wygrałem roczny zapas pomidorów. – Ja nie żartuję. Rozejrzyj się. Czy
widzisz jakąś głupią łachudrę, która prosiłaby cię teraz do tańca albo patrzyła
na ciebie z zupełnie niezrozumiałym dla mnie zachwytem?
Mój wzrok,
wzmocniony dodatkowo Sharinganem, mimowolnie omiótł najbliższe osoby. Mardi nie
kłamała – zero zainteresowania mną przez płeć przeciwną. I przez moją płeć
również, Bogu dzięki. Cóż, faktycznie, miało to swoją dobrą stronę.
Przynajmniej nie czułem się już, jakbym był śledzony przez kilkanaście par
reflektorów.
-No widzisz,
jak ja się dla was poświęcam? – usłyszałem jej retoryczne pytanie,
zaakcentowane w dodatku pozornie rozpaczliwym westchnięciem. – No narażam na
szwank moją reputację, abyście wy mieli spokojny wieczór…
-Tak, to z
pewnością dlatego – warknąłem z sarkazmem, rozładowując tym samym napiętą
atmosferę i kończąc tą zabawę. Dostrzegłem, jak jej klatka piersiowa opada z
ulgą, co mimo wszystko dziewczyna starała się ukryć. Za późno, Hatake,
widziałem to.
Na moment z
sali znikła melodia, pozostawiając po sobie jedynie szum, tworzony przez
wszystkich ludzi. Przystanęliśmy w miejscu, szykując się do zejścia z parkietu.
Zarówno ona jak i ja mieliśmy dosyć i nawet nie musieliśmy się ze sobą
porozumiewać, aby to wiedzieć. Widziałem, jak dziewczyna już otwiera usta, a
jej psotne spojrzenie mówiło, że szykuje mi jakąś ciętą ripostę. Jednakże nie
zdążyła mi się odgryźć.
***
-Odbijany! –
rozległ się melodyjny, tym razem kobiecy głos, uniemożliwiając mi tym samym
odpowiedź. Równo z rozpoczęciem się nowego kawałka, odwróciłam się tyłem do
tymczasowego partnera.
Doprawdy,
ludzie dzisiaj wariowali z tym odbijanym. Jednym szczęściem było to, że nikt
nie odbijał mnie, a natomiast mojego partnera. Mimo że nie było to raczej
poprawne zachowanie, z racji, że to mężczyźni z zasady odbijali kobiety, to
stanowiło dla mnie spory plus. Do czasu, gdy nie dotarło do mnie, że ten głos
należał do nikogo innego jak do Kurenai.
Na pewno
tańczyła z kimś innym. Na pewno już dawno się rozłączyli, poodbijali się i w
ogóle. Na pewno, po prostu nie mogło być inaczej. Przecież to niemożliwe, abym
właśnie tańczyła…
-Jak uroczo! –
krzyknęłam z przesadnym entuzjazmem, standardowo ukrywając za maską
prześmiewczości i drwiny swoje prawdziwe uczucia. Zawsze tak robiłam. W tym
byłam dobra. Mimo że uśmiechałam się teraz cynicznie, sprawiając wrażenie
całkowicie zrelaksowanej, to w środku… cóż, bez owijania w bawełnę: trzęsłam
się po prostu ze złości. Nie z jakiegoś konkretnego powodu czy jasno określonej
przyczyny. Tak po prostu. Na sam jego widok. Dla zasady.
Z jego
spojrzenia chłodnych oczu, czy raczej oka nie mogłam nic wyczytać. Gdyby nie
to, że jakiś ułamek sekundy temu, podobnie jak zapewne moje, wyrażały
bezgraniczne zdumienie, pomyślałabym, że od początku wiedział, że do tego
dojdzie.
-Taniec z
ojcem. Czy to nie o tym marzy każda nastolatka? – grałam dalej pozornie
zachwyconym głosem, odbywając z nim niezgrabny taniec. Po kimś musiałam
odziedziczyć nieporadność na parkiecie.
-Daruj sobie –
usłyszałam chłodną, obojętną odpowiedź. Oczywiście, że obojętną. A jaką by
inną?
Ten wieczór nie
mógł być cudowniejszy.
***
-Chciałem
usiąść – burknąłem z niezadowoleniem do czarnowłosej kunoichi, która ze
skupieniem wpatrywała się Hatake i jego córkę. Nie doczekawszy się od niej
odpowiedzi, prychnąłem na znak urazy, ale mimowolnie również spojrzałem w tamtą
stronę.
-Wiesz, że to
bez sensu – powiedziałem cicho. Rozpoznałem, że mnie usłyszała po jej
zmarszczonych brwiach. Chyba nie spodobało jej się, że zwracam się do niej po
imieniu. Jednak w żaden sposób tego nie skomentowała, nadal ostentacyjnie mnie
ignorując.
Nie mam
pojęcia, co tym działaniem chciała uzyskać Kurenai, naprawdę. Przecież to było
niemożliwe, aby kilka minut, powiedzmy, sam na sam ze sobą wystarczyło, aby
naprawić to, co niszczyło się przez siedem lat czy ileś tam. Takie rzeczy
działy się jedynie w filmach, nie w rzeczywistości. Ja z Itachim
potrzebowaliśmy co najmniej roku, aby zacząć się normalnie ze sobą dogadywać, a
nasze nastawienie było stokrotnie lepsze. Obserwowałem rozwój tej sytuacji. To
się skończy źle.
Wpatrywali się
w siebie z otwartą wrogością, a ich sylwetki były spięte i sztywne. Usta Mardi
poruszały się bezgłośnie, mówiła coś do niego. Przyglądała mu się drwiąco i
pogardliwie, najwyraźniej czekając na odpowiedź. Nagle jej brwi zmarszczyły
się, a lodowate oczy zaczęły ciskać błyskawice. Już nie była taka wesoła i pewna
siebie. Dalsza rozmowa najwyraźniej szła coraz gorszym tokiem, ponieważ
dziewczyna w pewnym momencie aż uchyliła usta i wręcz wyrwała się Kakashiemu,
przestając tańczyć.
Wielki nietakt.
Nie minęła sekunda, gdy ostre, oburzone spojrzenia wbiły się w Szeptaczkę,
jednak ona nie zwracała na to uwagi. Patrzyła jedynie z niedowierzaniem na
mojego nauczyciela, który odwrócił głowę dumnie w bok. Minęło kilka sekund,
zanim ochłonęła. Na jej twarzy pojawił się tak dobrze znany mi wyraz pogardy i
drwiny, i jeszcze jakiś dziwny, obcy grymas, który u niej widziałem pierwszy
raz. Nie mogłem znaleźć określenia. Rozczarowanie? Smutek? Złość? Jakieś dziwne
szyderstwo? Czułem, że wciąż nie trafiałem z nazwami.
Czy, biorąc pod
uwagę jej porywczy i mimo wszystko silny charakter, to mógł być… ból?
Wow. Co musiał
powiedzieć białowłosy, aby doprowadzić Mardi do takiego stanu?
-Cholera… -
usłyszałem zawiedziony szept starszej kunoichi.
Co ona myślała?
Że nagle wpadną sobie w ramiona, pogadają i wszystko będzie cacy? To była Mardi
i to był Kakashi. Nie mogło pójść tak łatwo.
-Mówiłem –
wzruszyłem ramionami i dalej obserwowałem nieświadomą niczego rodzinkę.
Właściwie nie
było już czego obserwować. Dawno przestali tańczyć. Mardi odchodziła dumnym krokiem
z parkietu, Bóg jeden wiedział dokąd, a Kakashi jeszcze przez chwilę stał w
miejscu, sprawiając wrażenie, jakby ta sytuacja nie wywołała w nim większych
emocji. Dopiero gdy dostrzegłem pełen złości i rozdrażnienia ruch, z jakim
luzował sobie krawat pod szyją, zrozumiałem, że wcale nie był taki spokojny i
odprężony, na jakiego się kreował.
Szeptaczka
zniknęła mi całkowicie z oczu. Po chwili rozglądania się ze zdezorientowaniem
po okolicy, dostrzegłem jak jedne z kilku drzwi lekko się uchylają. Zupełnie
jakby ktoś w złości trzasnął nimi z taką mocą, że nie zdołały się zamknąć i
odskoczyły.
-Po co ona tam
poszła? – dosłyszałem nieco zdziwiony głos kunoichi.
Z tego co
zdążyłem zauważyć, Mardi nie była osobą, która działała zbyt impulsywnie lub
skrajnie irracjonalnie. Nawet jeśli teraz puściły jej emocje, na pewno nie
zamierzała wybiec z balu z dramatycznym okrzykiem, aby usiąść gdzieś w kącie i
rozpłakać się jak bezbronna dziewczynka. Znając ją, pewnie po prostu chciała
wyjść na świeże powietrze, zwyzywać w przestrzeń ojca, po czym wrócić z
uprzejmym, sztucznym uśmiechem i udawać, że cudnie się bawi. Szkoda tylko, że
zamiast wyjść na świeże powietrze, pomyliła się i wybrała drzwi prowadzące w
stronę krętych korytarzy i szeregu różnych balkonów. Ta jej orientacja w
terenie była tak żałosna, że niemal zabawna.
Nie chciało mi
się dzielić spostrzeżeniami z Kurenai, więc po prostu wzruszyłem obojętnie
ramionami. Jednak najwyraźniej nie dotarł do niej sens tego gestu, który
wyraźnie brzmiał: „daj mi święty spokój”.
-Sasuke?
Odwróciłem
wzrok od drzwi i rzuciłem jej pytające spojrzenie.
-Wyręcz mnie i
idź sprawdzić, co z nią. Ja muszę iść do jej ojca.
-Po co? –
burknąłem. – Nie mają po sześć latek, poradzą sobie.
-Po ich
zachowaniu czasem można wywnioskować co innego – odparła, a moje kąciki ust
mimowolnie zadrżały. – Po prostu to sprawdź, dobra? Dla pewności. Poza tym
chyba nie chcesz zgubić partnerki, prawda?
Jak na
zawołanie melodia ucichła, a wokół rozbrzmiały oklaski. Kurenai odsunęła się
ode mnie i po raz ostatni rzuciła mi naglące, pytające spojrzenie. Wahałem się
ułamek sekundy, w końcu jednak skinąłem sztywno głową. Nie oglądając się już za
kobietą, skierowałem się w stronę, w którą udała się Mardi.
Szukanie jej
nie zajęło mi sporo czasu. Musiałem pokonać jedynie parę pięter i trafić na
odpowiedni balkon czy altankę, cokolwiek to było. No i Sharingan okazał się
dosyć przydatny.
Jeszcze mnie
nie zauważyła. Wciąż trwała w, jak podejrzewałem tej samej pozie: siedząc na
drewnianej balustradzie, oparta plecami o pobliską ścianę, z nogami beztrosko i
mało elegancko zarzuconymi po obu stronach poręczy oraz zamkniętymi oczyma.
Miałem świetny widok na jej profil i ładnie wymodelowaną sylwetkę. Jej czarne
jak smoła włosy w wątłym świetle ulicznych latarenek na dole i mizernym blasku
gwiazd nabrały jeszcze głębszej barwy. Powinienem był już dawno zasygnalizować
jej swoją obecność, ale jakaś dziwna siła przykuła mnie do ziemi, nakazując mi
tylko się w nią wpatrywać. Ach, ten alkohol…
W końcu bez
mojej pomocy zdała sobie sprawę z tego, że nie jest sama. Otworzyła oczy i
obrzuciła mnie złowrogim spojrzeniem. Jakbym oznajmił jej, że zabrałem jej
ostatnią porcję jedzenia.
Przez jedną
śmieszną chwilę staliśmy tak i mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu Hatake
dała za wygraną.
-Jeśli myślisz,
że wszystko ci teraz wyśpiewam… - odezwała się nienawistnie.
-Jeśli myślisz,
że mnie to w ogóle interesuje… - odparłem, unosząc pogardliwie brew.
Kłamałem. Nie
oszukujmy się, interesowało cholernie. Jednak doszedłem do wniosku, że wyciągnę
to z jej ojca. Nie wyglądała na kogoś, kto miał ochotę zwierzać się ze swoich
problemów. A już na pewno nie komuś, kogo znała niecałe dwa tygodnie.
Poza tym z autopsji wiedziałem, że po kiepskich doświadczeniach ludzie naprawdę
nie chcą z nikim o tym gadać. Wtedy chce się zapomnieć, nie myśleć o tym. Świetnie pamiętałem, jak irytowały
mnie te durne, troskliwe pytania: „Sasuke, może chcesz o tym pogadać?”,
„Sasuke, wszystko w porządku?” „Sasuke, porozmawiajmy”. Nie, do cholery, nie
porozmawiajmy. Mój brat właśnie wybił mi rodzinę. Zostawcie mnie wszyscy w
spokoju.
Może to nie
było to samo, ale coś w tym stylu musiała czuć Mardi.
-Wyszłam się
przewietrzyć – warknęła po kilku sekundach, jakby koniecznie chciała się
usprawiedliwić.
-Tak jak ja –
wzruszyłem obojętnie ramionami, po czym wetknąłem ręce w kieszenie i podszedłem
leniwym krokiem do barierki, nic nie robiąc sobie z jej czujnego wzroku.
***
Co on tu
jeszcze robił? Z jego twarzy nie sposób było nic wyczytać. Obserwowałam więc
niepewnie i uważnie, jak chłopak opiera się łokciami o poręcz i rzuca przelotne
spojrzenie w stronę nieboskłonu. Nieco zaciekawiona, ostrożnie uniosłam się z
miejsca, stanęłam na balustradzie, na wszelki wypadek trzymając otwartą dłoń na
ścianie. Nie martwiłam się za bardzo tym, że jestem kilkanaście metrów nad
ziemią. Spojrzałam w stronę, w którą patrzył jeszcze przed chwilą Sasuke.
-Niezłe mamy
dziś niebo, co? – odezwałam się z wyraźną niechęcią i wrogością po jakiejś
minucie milczenia. Miałam nadzieję, że zrozumie przez to mój komunikat,
mówiący: "zejdź mi z oczu i nigdy się nie pokazuj".
Akurat teraz,
gdy mimowolnie przypominałam sobie „rozmowę” z Kakashim, Uchiha był ostatnią
osobą, którą chciałabym teraz widzieć. A wszystko przez ten durny taniec z Nim! Wiedziałam, że Kurenai chciała
dobrze, ale prawdę mówiąc jedynie pogorszyła sprawę. I do tego sprawiła, że
nienawidziłam o jedną osobę więcej. A konkretniej tego aroganckiego, durnego
pupilka mojego ojca, Uchihę, o którego ponoć tak bardzo się troszczył. Niby
dlaczego? Co niby było w nim takiego wyjątkowego i wspaniałego? Co miał takiego
w sobie, co sprawiało, że to akurat jego mój ojciec traktował jak swojego syna?
Przecież to ja, to ja powinnam…
Nawet w myślach
nie odważyłam się dokończyć. Odruchowo potrząsnęłam głową, jakby to miało
odgonić te myśli. Zresztą, co mnie do cholery interesowały ich stosunki między
sobą? Mogli sobie zostać nawet najlepszymi przyjaciółmi i czesać nawzajem
warkoczyki czy dobierać kolor firanek do salonu, mi nie było nic do tego.
Proszę bardzo. Ja sobie poradzę.
Aby nieco się
ogarnąć, odchyliłam się trochę i spojrzałam na wcześniej wspomniane niebo. Tej
nocy wyjątkowo wyraźnie eksponowały się srebrne, drobne gwiazdy. Niechcący
westchnęłam z cichym zachwytem. Takim prawdziwym, nieudawanym. Niewiele było
widoków lub sytuacji na świecie, które mogły wywołać w mnie jeszcze poruszenie.
Bądź co bądź, korzystałam z możliwości podróżowania między wymiarami dużo
częściej niż większość Szeptaczy. Wiele więc rzeczy, którymi inni by się
zachwycali, mnie zdążyło już spowszednieć i znudzić się. Ale gwiazdy… to było
coś innego. Stanowiły dla mnie wyjątek. Bez względu na to, w jakim wymiarze
aktualnie się znajdowałam, zawsze znalazłam czas na to, aby chociaż jednego
wieczoru spojrzeć na niebo.
Rzecz jasna,
nie było tylko jednego, jedynego gwieździstego nieba. Każdy wymiar ma swoje
osobiste gwiazdy, galaktyki i niekończący się wszechświat. Ale każdy miał w
sobie to coś, co sprawiało, że ciężko było mi oderwać wzrok.
-Faktycznie –
usłyszałam po chwili milczenia cichą odpowiedź. Ku mojemu zdziwieniu, nie miała
w sobie ani krzty kpiny lub cynizmu. Sasuke powiedział to szczerze. Tak mnie to zaskoczyło, że aż spojrzałam na niego w dół i
zapomniałam o tym, że przecież teraz miałam go nienawidzić z całego serca.
Czarnowłosy
aktualnie patrzył z tą swoją uchihowatą chłodną wyższością spod grzywki na moje
stopy w wysokich butach, balansujące na poręczy, aż wreszcie zdmuchnął jakiś
kosmyk z oczu i ponownie utkwił obojętny wzrok w panoramie wioski.
-Zejdź z tego i
stój normalnie – wycedził oschle.
-Nie będziesz
mi układał życia – krzyknęłam wesoło i jakby na potwierdzenie swoich słów
przespacerowałam się po poręczy aż do jego przedramion o nią opartych. Jednak
zaraz przypomniałam sobie o swoim skromnym stroju, więc pospiesznie, acz
niechętnie wypełniłam jego polecenie. Wywrócił oczami, ale nie odwrócił ich od
jakiegoś punktu w dali.
To był jeden z
tych rzadkich momentów, gdy na jego twarzy nie gościła żadna ponurość ani
tradycyjny chłód, każący każdemu trzymać się od niego z daleka. Zawsze był
taki… mroczny. Tak, to określenie zdecydowanie pasowało. Zimny, zdystansowany,
stanowczy, niedostępny dla innych, wrogi. Poza ligą. Ale nie teraz. Nie miał
zmarszczonych brwi ani ust wykrzywionych w wyrazie pogardy, jego czarne oczy
nie wyrażały żadnej oschłości. Właściwie to nie wyrażały nic poza jakąś dziwną,
nieznaną mi melancholią. Wiele bym dała, aby dowiedzieć się, gdzie teraz był i
o czym myślał.
-Czego? –
zapytał, a na jego twarzy zaigrał drwiący uśmiech. Wyczuł, że się w niego
wpatruję. Z jego twarzy na chwilę zniknęła zaduma, ale nie z oczu.
Wzruszyłam
ramionami.
-Nic. Chujowo
je stąd widać – wskazałam głową gwiazdy.
Westchnął i
skrzywił się na dźwięk przekleństwa, ale nie skomentował. Jedynie ponownie
odwrócił głowę w stronę nieboskłonu.
-Znam miejsce,
gdzie widać je dużo lepiej – powiedział nagle. Mówił tak cicho, że musiałam
porządnie wytężyć słuch, aby pojąć sens zdania. Zawahał się na krótką chwilą,
ale postanowił kontynuować: – Niemal całe niebo. Stamtąd jest niezły widok.
-Chciałabym to
zobaczyć – szepnęłam, zanim zdołałam się powstrzymać.
Dziwna była ta
chwila. Ja zapominałam jawnie okazywać wrogość mojemu partnerowi, chociaż
niecałe pięć minut temu poprzysięgłam mu nienawiść do końca życia, a on,
świadomie bądź nie, sprawiał wrażenie nieco bardziej otwartego niż
kiedykolwiek.
-Kiedyś ci
pokażę.
Spojrzałam na
niego zdziwiona, nie będąc pewna, czy się nie przesłyszałam. Jednak nie było mi
dane dłużej się nad tym rozwodzić, ponieważ przypomniałam sobie o pewnym, niby
nic nieznaczącym elemencie.
Oh.
-Chyba nie
pokażesz – mruknęłam pod nosem. Poczułam, jak jego wzrok przenosi się ze
średnim zainteresowaniem na mnie. – Jutro wyjeżdżam i… raczej się już nie
zobaczymy. Nawet mi trochę żal, wiesz? – dodałam, zanim zdołałam ugryźć się w
język.
-Aż tak
pokochałaś tą Wioskę? – zakpił. Znowu trudno było mi doszukać się śladów
jakichkolwiek uczuć. Jakby moje oświadczenie nie wywołało w nim głębszych
emocji. A może faktycznie nie wywołało? Dlaczego na tą myśl poczułam się tak
dziwnie?
-Nie, nadal jej
nienawidzę i najchętniej bym ją spaliła – stwierdziłam swobodnie. – Ale lubię
cię denerwować. Tak słodko marszczysz wtedy brewki – poczułam triumf, gdy
usłyszałam oczekiwane, pogardliwe prychnięcie. – I ludzie są tu nawet zabawni…
Ino czy twoja różowa przyjaciółka… Swoją drogą, wiesz, że Ino też jest na…
-W takim razie
pokażę ci je dzisiaj – właściwie przerwał mi w połowie zdania. Tak byłam
przyzwyczajona do jego bezczelności, że nawet się o to nie obraziłam. Cóż, prawdą
było też, że ja raczej rzadko obrażałam się o cokolwiek. A sprawa z Kakashim…
no, to było coś innego.
-W sensie…
teraz? – spojrzałam na niego sceptycznie. Sasuke nie pasował mi do kogoś
działającego spontanicznie lub irracjonalnie. – Oreli się wkurwi.
-To niedaleko –
wzruszył ramionami i odepchnął się od poręczy. Spojrzał na mnie z rozbawieniem,
zupełnie jakby rzucał mi wyzwanie. – No chodź. Tylko pięć minut. Pójdziemy
dachami, będzie szybciej i bliżej. Poza tym i tak masz gdzieś Oreli – dodał,
jakby właśnie zdał sobie z tego sprawę.
-No dobra –
powiedziałam nagle. Ten tekst o dachach przekonał mnie chyba najbardziej. Już
chciałam chwycić za jakąś nierówność budynku i rozpocząć wspinaczkę, ale zaraz
opamiętałam się, ciągle mając w myślach wizję podwijającej mi się sukienki.
Podrapałam się po karku. – Może ty idź pierwszy.
W odpowiedzi
uśmiechnął się jedynie z wyższością, po czym bez żadnej zapowiedzi skoczył na
balustradę i błyskawicznie zaczął się wspinać. Nie mogłam mu tego odmówić, drań
miał grację. Moje usta mimowolnie rozchyliły się w drapieżnym uśmiechu na myśl
o małej przebieżce. Podążyłam za nim. Gdy dotarłam na dach, Uchiha był już
daleko na przedzie. Zwęziłam oczy. Cwanił się, bo gnojek mógł korzystać ze
swojej chakry, przez co był sprawniejszy i zwinniejszy. Nie marnując więcej
czasu, rozpędziłam się i skoczyłam na kolejny dach. Też jestem wysportowana
Uchiha, miałam ochotę mu krzyknąć. Ale gram fair i nie korzystam ze swoich
mocy, w przeciwieństwie do ciebie. Inna sprawa, że chwilowo ich nie miałam…
Po jakichś
dziesięciu minutach Sasuke się zatrzymał. Pięć sekund później wylądowałam obok
niego, starając się ukryć przyspieszony oddech. Jednak jego pełen satysfakcji
uśmieszek utwierdził mnie w przekonaniu, że i tak to zauważył. Czekaj, Uchiha,
pogadamy, jak tobie spierdoli gdzieś chakra.
Dopiero teraz
się wyprostowałam i rozejrzałam po okolicy. Och, mój Boże. Właśnie stałam na
jednej z monumentalnych głów, przedstawiającej podobiznę Tsunade. Zagwizdałam z
aprobatą, unosząc wzrok.
O rany. Uchiha nie
kłamał. Nie miałam pojęcia, że kilkanaście metrów wyżej mogę zauważyć aż taką
różnicę. Miałam wręcz wrażenie, że mogę dotknąć tych gwiazd. Byłam tak blisko…
Szybko
przywołałam się do porządku.
-Och, wybacz
Tsunade – zadrwiłam, przerywając ciszę i odchylając się do przodu, spojrzałam w
dół. Dostrzegłam zarys pomnikowego nosa kobiety. – Nie chciałabym żebyś, no
wiesz… miała mnie na swojej głowie –
czarnowłosy wywrócił oczami na ten suchy dowcip, a ja uśmiechnęłam się głupio.
No dajcie spokój, przecież takie są najzabawniejsze, skąd ta dezaprobata w jego
oczach? – Przebywanie tutaj w ogóle jest legalne?
-Nie mam
pojęcia. I… co? – zapytał, z pozoru obojętnie.
-W sumie to… -
zaczęłam, mając na ustach jakąś wyjątkowo chamski tekst. Jednak coś w jego
spojrzeniu nie pozwoliło mi dokończyć. Kiedy tak wpatrywał się we mnie, może
nawet nieświadomie miał w sobie coś z dzieciaka, który czeka na coś z naiwną
nadzieją i niecierpliwością. Na świętego Mikołaja na przykład. To było takie
dziwne, wręcz niepasujące do jego wiecznie chłodnej i pogardliwej twarzy.
Jednak nie chciałam tego niszczyć. – W sumie to, przyznaję, robi niezłe
wrażenie… Wiesz, niezależnie od wymiaru w jakim jestem, wszędzie gwiazdy są
jakoś nazywane. Konstelacje i tym podobne… Wy też je nazywacie jakoś?
Przez chwilę
przypatrywał mi się w milczeniu, jakby zastanawiał się, czy jestem godna, aby
udzielić mi odpowiedzi. W końcu westchnął i położył się na plecach, mając
lepszy widok na nieboskłon. Założył niedbale ręce za głowę.
-Tak. Tam… -
wskazał na pięć najjaśniejszych gwiazd, układających się w długi krzyż. Lub
miecz, jak kto woli. - …te pięć gwiazd tworzy Miecz Jednego Wojownika. Pochodzi
od jednej z legend o Bitwie Jednego Wojownika, w której dwa wojska starły się
ze sobą i wybiły nawzajem. Przy życiu zostali jedynie dwaj dowódcy przeciwnych
obozów. Ponoć leżeli siedem dni i nocy obok siebie, tak wycieńczeni, że nie
mogli się wzajemnie wykończyć. Więc rozmawiali, a na końcu doszli do wniosku,
że to chore, że dla jakiejś głupiej idei powybijali się nawzajem. Przeżyli i
gdy tylko doprowadzono ich do porządku, podpisali dożywotni traktat pokojowy. Z
kolei tam… - wskazał na kolejny gwiazdozbiór, tym razem przedstawiający duże
nagromadzenie gwiazd w jednym miejscu. W tym czasie położyłam się obok niego,
aby również mieć lepszy widok. Zgięłam nogi w kolanach i zaplotłam ręce.
Zaczynało robić się nieco chłodno. - … to konstelacja Heitaro. Pochodzi od
jakiegoś kolesia, który ożenił się z duchem wierzby i miał z nią potem dzieci
czy coś takiego…
-Dendrofilia.
Wszędzie dendrofilia… – nie mogłam powstrzymać się od głupiej uwagi, na co on
jedynie wywrócił oczami. Jego łokieć zasłaniał mi nieco widok, ale czyżbym
dostrzegła na jego ustach lekki półuśmiech? No proszę.
-…Potem wierzbę
ścięto i drzewo umarło, a razem z nim jej duch*.
-Nie sądziłam,
że tak się znasz – stwierdziłam psotnie, przekręcając się w jego stronę i
opierając głowę na łokciu.
Przez chwilę
milczał, wpatrując się w białe punkciki na nocnym niebie. Sprawiał wrażenie,
jakby zapomniał o mojej obecności.
-Lubię gwiazdy
– stwierdził wreszcie cicho. Tak cicho, że równie dobrze mogłam uznać to za
omam słuchowy. Jednakże jego poruszające się w niemal bezgłośnym szepcie usta
nie mogły kłamać. Myślałam, że się przesłyszałam. Właśnie wielki, wspaniały
Uchiha, który myśli, że jest ponad wszystko i wszystkich, przyznał się, że coś
lubi. Dlaczego, na litość boską, nie miałam przy sobie aparatu…
-Mikoto je
uwielbiała – dodał po chwili jeszcze ciszej, o ile to było w ogóle możliwe. No
i jak tu zareagować? Nie do tego mnie przyzwyczaił. Po ułamku sekundy
zastanawiania się postawiłam na milczenie, co on wykorzystał i jakby wbrew
sobie, mówił dalej. Nawet na mnie nie spojrzał. – Często… często siadała
wieczorem na ganku i patrzyła w niebo. Wtedy siadałem obok niej, a ona mi
opowiadała. Mnóstwo znała takich mitów czy legend... Czasem przyłączał się też
Itachi – westchnął i zamilkł na chwilę, a na jego ustach, tak, widziałam
wyraźnie, błąkał się delikatny uśmiech. O rany. Sasuke Uchiha właśnie opowiadał
mi o swoim dzieciństwie. Trudno mi było wyobrazić sobie go jako małego chłopca
słuchającego z zafascynowaniem matki, w dodatku w towarzystwie brata. – To
było… - przerwał nagle.
Jakie, było
jakie? Mów dalej, błagałam go w myślach. Nie chciałam, żeby kończył. Jeszcze
nigdy nie czułam między nami takiego porozumienia jak teraz. Czy on po prostu…
tęsknił?
Moje mentalne
prośby do niego nie dotarły, bo odchrząknął, a jego twarz i głos ponownie
zostały pozbawione wszelkich emocji. Chyba zorientował się, że zapędził się
nieco w swoich rozmyślaniach. Wskazał podbródkiem na niebo.
-Opowiedzieć ci
więcej o nich?
Przez chwilę
myślałam, że zdradzi mi jeszcze coś ze swoich wspomnień, ale zaraz zrozumiałam,
że mówił o legendach i mitach związanych z konstelacjami. Nie naciskałam. Wbrew
pozorom, potrafiłam uszanować czyjeś decyzje czy pragnienia. Poza tym gwiazdy i
związane z nimi historie również mnie cholernie ciekawiły. Skinęłam głową i
przeniosłam wzrok z jego twarzy na nocne niebo, starając się ukryć
rozczarowanie. Szkoda, Uchiha, że więcej się nie zobaczymy. Oczywiście nie
powiedziałam tego na głos.
Nie miałam
pojęcia jak długo tak leżeliśmy, ja wsłuchana w jego spokojny głos, a on
mówiący mi o różnych historiach i legendach, co chwila wskazując na inny
gwiazdozbiór. Jednak na pewno trwało to dłużej, niż obiecane pięć minut.
Powinnam już dawno być w dusznej sali, gdzieś tam wśród roztańczonego tłumu, a
zamiast tego leżałam jakiś kilometr dalej na wielkim pomniku i oglądałam
gwiazdy z Sasuke Uchihą. Rzuciłam dyskretnie okiem na jego spokojną twarz i
pozornie zrelaksowaną sylwetkę.
Ja stąd wyjadę.
Ja rzeczywiście stąd odejdę. I to całkiem niedługo, za kilka godzin. Dopiero
teraz zaczęło to do mnie tak dobitnie docierać. Nawet nie czułam jakiegoś
wielkiego smutku czy nie wiadomo jak silnej tęsknoty. Bądźmy szczerzy, nie
miałam za bardzo za czym. Większość ludzi tutaj była mi obca, moje kontakty z
Kakashim trudno w ogóle było nazwać kontaktami. Nawet klimat mi tutaj nie
odpowiadał, bo dużo bardziej wolałam parne, gorące powietrze Ardenii, w którym
przeciętny shinobi od razu by się stopił. A Sasuke był mi mimo wszystko tak
obcy, tak daleki, że nawet nie mogłam nazwać go kolegą, a już na pewno nie
przyjacielem. Tylko takim tam epizodem w moim życiu. Jednak nie mogłam pozbyć
się myśli, że może... może mógłby być kimś więcej niż tylko epizodem. Mógł być
moją niezamierzoną szansą na...
No właśnie, na
co?
Ech… Szkoda,
Uchiha, że widzimy się po raz ostatni.
* pierwsza
legenda jest wymyślona, natomiast druga to taka skrócona i nieco uproszczona
wersja autentycznej, japońskiej baśni.
***
No to… witam wszystkich. No i cóż mogę powiedzieć? Strasznie
Was przepraszam za tak długą nieobecność, bo chyba… 6 tygodni? Jakoś tak.
Cóż, rzeczywiście długo mnie tu nie było i wiem, że czekaliście
na tę piątą notkę. Wiem, że nie wywiązałam się z terminu, przepraszam. Ale no
przyznaję, że chwilowo w moim życiu zbyt kolorowo nie jest, co zapewne widać
nie tylko po nieobecności, ale i po zaległościach na innych blogach czy po
jakości ostatnich komentarzy. Komputer włączyłam dwa dni temu i jak zobaczyłam
wszystkie te miłe (lub mniej miłe, ale też dające kopa xD) komentarze, to aż mi
wstyd zrobiło. Zwłaszcza Anayanna…
Jezu, dziewczyno, normalnie mnie wzruszyłaś *-* Że ci się chciało to od
początku czytać, zwłaszcza te pierwsze chujowe notki… Nie no, wyjdź za mnie,
błagam <3
No więc jeszcze raz przepraszam Was bardzo i… nie będę
Was okłamywać, że będę pojawiać się częściej czy że notka będzie dużo szybciej.
Przepraszam Was jeszcze raz, ale jeśli nic się nie zmieni, to obawiam się, że
na jakiś czas rozstanę się z blogspotem ;_; Ale to się jeszcze zobaczy,
ostrzegę Was na jakąś naprawdę długą przerwę :)
Mam nadzieję, że wynagrodzę Wam to czekanie tym
rozdzialikiem, który jak dotąd jest chyba najdłuższym xD Mały bonus do tego w
postaci przemyśleń Itachiego, krótkich, bo krótkich, ale jednak xD A jak już
jesteśmy przy Itachim… to co tam, ciekawi, co też takiego tajemniczego wie o
Mardi, o czym nie wie nikt? A może ma ktoś już pomysł? No, dajecie :D Hehehe,
kocham mnożyć zagadki i tajemnice <3
No nic, kocham Was mocno i przepraszam jeszcze raz, że
tak spierdoliłam. Obiecuję nadrobić wszystkie blogi, jakie mam do nadrobienia.
Całuję ;*